wtorek, 3 sierpnia 2010

Nie mów hop...


3:00 rano pobudka
4:10 jesteśmy na lotnisku

 Odprawiłam się, zjadłam kanapkę z pasztetem domowej roboty, popiłam herbatką... Pożegnałam się z rodzinką. Nie było wylewania ogromnych łez, spazmatycznych szlochów.... Wszyscy jesteśmy świadomi, że będzie to niesamowity rok, i dla mnie, i dla nich. A potęsknić jeszcze zdążymy.

z rodzicami na lotnisku

ciagne moje walizy












6:20 otwiera się gate
6:30 siedzę w samolocie
Siedzę, siedzę... Nawet na chwilkę przysnęłam.
W końcu nadają komunikat, że mamy opuścić samolot i poczekać przed gate’em, bo lot będzie opóźniony.
Znów siedzę i siedzę.
Po ponad godzinie i kilku komunikatach, które kolejno przedłużały opóźnienie, słyszę „Lot z Warszawy do Frankfurtu nr (...) został odwołany. Proszę odebrać swoje bagaże.”
I tu zaczęła się niezła heca. Odwołali mi lot, więc najpierw leciałam za współpasażerami, żeby znaleźć punkt odbioru bagażów. Walizki długo nie wyjeżdżały, więc poszłam do Lot Service aby zorganizować sobie następny przelot. Niedługo później przyjechał tata (którego tam ściągnęłam, z trudem powstrzymując łzy podczas rozmowy telefonicznej). Załatwiliśmy wszystko i niby ominęliśmy wielką kolejkę do kasy biletowej, ale za to musieliśmy pójść do punktu zagubionych bagaży w celu odnalezienia mojej walizki, którą zostawiłam samotną na taśmie. Walizkę odnaleźliśmy bez większego trudu, jednak okazało się, że zamek został zerwany, zawartość przejrzana... Wszystkie rzeczy misternie ułożone teraz były porozrzucane, kolczyki (wyjęte z pudełka z kosmetyczki!) walały się po całej powierzchni wkręcając się w sweter...
Pojechaliśmy do domu. Na godzinę. Po drodze zadzwoniłam do mojej counselorki, to był mój pierwszy telefon do Australii! W domu jeszcze raz spakowaliśmy bagaż, zjadłam obiad (o 11 rano), drugi raz pożegnałam się z mamą, bratem, przespałam się 20 minut i w drogę! na lotnisko.
Plany trochę uległy zmianie i nie leciałam już każdego lotu Singapur Airlines (fakt, że są to najlepsze linie uspokajały mnie przed tą długą podróżą). Frankfurt zamienił się w Paryż, a Singapur Airlines w Lot i AirFrance. Ale kto by tam narzekał na Paryż! Wydaje mi się, że widziałam Wieżę Eiffle’a z daleka! Dalsza podróż odbyła się bez przykrych przygód. 2,5 godziny do Paryża... 12 godzin do Singapuru (dobrze, że to AirFrance - dostałam m.in. mus czekoladowy na deser!) <- głównie spanie + film „A Beautiful Mind”, 8 godzin do Sydney <- brak spania, za to katar od klimatyzacji i początek jet lag’a + film „Shrek forever” - nie no, wtedy to już musiałam się odstresować.:D

Francja z gory
lotnisko Charles'a deGaulle'a










Singapur Changi Airport
taste of Singapur










Miałam jeszcze niezły stres z kartą przyjeżdżającego do Australii. W pewnym sensie zostałam przemytnikiem lekarstw (były do zaznaczenia w punkcie razem z bronią palną i atomową xD), drewna i jedzenia. Tam trzeba zaznaczyć czy przypadkiem nie przewozi się gleby z innych krajów na podeszwie od buta! To jest chore!

c.d.n. w kolejnej notce

PS    Wysiadłam z samolotu.
            I w ten oto sposób zaczęłam chodzić po kuli ziemskiej do góry nogami.

4 komentarze:

  1. imponujące to lotnisko w Singapurze. a ze mną przeprowadzali ankietę czy lotnisko okęcie jest nowoczesne...

    OdpowiedzUsuń
  2. nowo zbudowana czesc Okecia jest calkiem spoko!

    OdpowiedzUsuń
  3. masz rację; jest lepiej niż kiedyś. Teraz naprawdę czuję się tam dobrze,ale do tego lotniska w Singapurze trochę mu brakuje chyba, że to tylko część główna reprezentacyjna.

    OdpowiedzUsuń
  4. jej, brzmi to wszystko koszmarnie! dopiero dziś miałam czas, by nadrobić zaległości w czytaniu Twego bloga :*
    to Ty jesteś przemytnikiem leków i ziemi na butach, a ja przemycam się do Polski pod cudzym nazwiskiem xD

    OdpowiedzUsuń