wtorek, 31 sierpnia 2010

Gwandalla


To mój trzeci tydzień na farmie Inderów, Gwandalli. Jazda samochodem z miasta zajmuje ok.20 minut. Jakby iść na piechotę tylko od furtki posiadłości, trzeba zarezerwować 40 minut... Czyli totalne odludzie.:D

mój pokój
Cały weekend spędziłam w domu. No, oprócz mszy w kościele. W sobotę długo leżałam w łóżeczku. Trudno było wstać... hahaha. Wstałam, umyłam się, zjadłam śniadanko (owsianka z miodem i bananem, mniam). Założyłam grube wełniane skarpety, włożyłam w nie spodnie, wskoczyłam w kalosze i poszłam na spacer dookoła domu. Ach, kocham życie na farmie!

Gdy Jodie około południa wróciła z pracy, zabrałyśmy się za robienie polskiej szarlotki według domowego przepisu mojej mamy. Bardzo się denerwowałam, bo chciałam, żeby wyszła perfekt. Mark nie mógł się doczekać Polish apple pie i mówił o tym już od paru dni.

Na szczęście wyszła nieźle, trochę zbyt rozmiękła, ale i tak im smakowała. Zjedliśmy po ogromnym kawałku na deser po kolacji, na ciepło, z lodami waniliowymi. Di, która pojechała na cztery dni do Melbourne, martwiła się, że będziemy musieli ją zamrażać i konsumować cały tydzień. Dzisiaj (we wtorek, czyli czwartego dnia) zniknął ostatni kawałek. Dobry znak!

Gdy czekałyśmy aż szarlotka się upiecze, Jodie zrobiła cheesecake brownie. W 5 minut! To jest pyszne, aaa, zajadam się tym przy każdej okazji.

Przez resztę soboty pisałam notki na bloga, specjalnie dla was, kochani. W niedzielę wstałam o 8, żeby obejrzeć polskie wiadomości na międzynarodowym kanale telewizyjnym. Potem umyłam się, zjadłam śniadanie. Razem z Jodie siadłyśmy przy stole w salonie, puściłyśmy muzykę i zaczęłyśmy się uczyć. To znaczy Jodie powtarzała do swoich egzaminów (w tym tygodniu ma próbne testy), a ja pisałam wypracowania na angielski i SLR. Około południa, gdy słońce było wysoko, poszłam pobiegać. Po paru minutach dogoniła mnie Ellie, piesek Stuarta (brata Jodie), małe białe stworzenie, bardzo żywotne. Potruchtałyśmy nad staw, dookoła którego zgromadziły się krowy i owce. Niestety uciekły kiedy podeszłyśmy.
studying...

wściekłe pomarańcze, parę minut wcześniej latały nad moją głową! ale soczek pyszny
Po południu znowu z Jodie wzięłyśmy się za gotowanie, tym razem lunch’u do szkoły. Ja zrobiłam quiche z warzywami i kiełbasą, a Jodie frittatę, co ja bym nazwała płaską katalońską tortillą.:P

Mark zajmował się goleniem tylnej części ciała jagniąt, by zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby (właściwie chodzi o to, żeby muchy im tam nie składały jajeczek). Te owieczki są takie urocze. A teraz jest mnóstwo malutkich, widzę je na polach jadąc autobusem do szkoły.
Mark


owcza zjeżdżalnia










Wczoraj w drodze do szkoły widziałam dwa kangury! Dobra, niech będzie, to były chyba wallabies.

Wszystkiego najlepszego, Maryjka!!!

1 komentarz:

  1. Czytam i mi się podoba. Czy odbierasz maila, coś ci posłałem.

    Waldek

    OdpowiedzUsuń