poniedziałek, 31 stycznia 2011

Welcome to School Year 2011!

AAAAAAAAAAAAAAAAAA! POCZĄTEK ROKU SZKOLNEGO! I TO W STYCZNIU!!!

No dobra, tak naprawdę, to nie panikowałam, ale się cieszyłam. Dlatego, że pewnie jestem nerdem. Albo po prostu chodzenie do szkoły na drugim końcu świata jest arcyciekawe.:)

Dzień zaczęliśmy od apelu na szkolnym podwórku, a po krótkim wstępie przenieśliśmy się do auli. Były przemówienia dyrektora, wicedyrektora oraz nauczycieli odpowiedzialnych za każdą grupę przedmiotów. Zostaliśmy przedstawieni nowym nabytkom – w tym roku do naszej szkoły doszło 6 nowych nauczycieli! Prawie każdy z nich jest młody -> szkoła bardzo się cieszy.

Później mieliśmy godziny wychowawcze. Tam dostaliśmy nasze dzienniki ucznia i jakieś dokumenty do podpisania przez opiekunów. W piątek jest Swimming Carnival i dowiedziałam się, że szkoła jest podzielona na cztery domy (grupy) – ja trafiłam do Lawson, najlepszy dom!!! Oczywiście.:D

Po godzinach wychowawczych mieliśmy spotkania w „domach“, po czym rozeszliśmy się na normalne lekcje.

Pogoda była okropna: bezchmurne niebo, słońce i niezauważalny wiaterek. I 40 STOPNI!!! Szczęście, że klasy są klimatyzowane, ale podczas spaceru ze szkoły na basen po lekcjach myślałam, że umrę... Dobrze, że wzięłam ze sobą dwie butelki wody.
Po przepłynięciu każdego basenu byłam strasznie zmęczona. Martin powiedział mi, że to przez upał, ale według mnie leżenie do góry brzuchem przez parę tygodni w wakacji też robi swoje... Po 10 basenach jedyne, czego pragnęłam, to wrócić do domu, usiąść przed telewizorem, w klimatyzacji i włączyć Buffy (zaraz lecę spać i wcale tego dziś nie zrobiłam).

Wynagrodzenie za 40OC- piękne zachody Słońca.

Wycieczka do mojego następnego domu

W sobotę razem z Lesley pojechałyśmy odwiedzić Goodearów, czyli moją następną host rodzinę. Myślę, że to był bardzo dobry pomysł, bo nie znałam ich za bardzo i nie wiedziałam, czego się spodziewać...

Farma znajduje się 38 km w stronę Dubbo (na wschód) od Merriwy, 8 km od głównej drogi. Mój szkolny autobus będzie jechał aż z Cassilis. Na farmie są owce, krowy, a także duże pola zbożowe... Przydomowy ogród jest śliczny, bardzo mi się podobał! Nie będę wspominać (niby, a właśnie to robię), że gdy zamykałam bramę, obok przejechała ciężarówka i stworzyła wielką chmurę pyłu. Kiedy otworzyłyśmy drzwi, poczułyśmy zapach świeżo pieczonych ciasteczek. Życie jak marzenie?:D A, w ogródku jest mały basen! Yay! I ponoć dużo jadowitych węży...

Robert, mój następny host ojciec, był na farmie, więc go nie zobaczyłyśmy. Za to porozmawiałyśmy na przeróżniejsze tematy z Maree, moją następną host matką. Wydaje się bardzo sympatyczna! A ciasteczka były pyszne.;) Mam nadzieję, że znów wrócę do gotowania gdy się do nich przeprowadzę.

Po miłej wizycie pojechałyśmy na niecałe dwie godziny do Cassilis na rodeo. Nie mogę uwierzyć, że te pięcioletnie szkraby nie pozabijały się galopując na wielkich koniach. Przymierzałam kowbojskie koszule i byłam w ciężarówce-sklepie RM Williams, ale nic nie kupiłam.

mali kowboje
moment... spadania











Impreza trwała aż do późnej nocy (do pierwszej nad ranem!), ale my nie mogłyśmy zostać długo, bo o 6:30 była Msza Św. w kościele w Merriwie.

Następnego dnia rano wpadłam do mojej szkoły, żeby pomóc Rotarianom w kuchni, bo Merriwa znowu gościła spotkanie informacyjne dystryktu dotyczące krótkoterminowej wymiany do Nowej Zelandii.

niedziela, 30 stycznia 2011

26 stycznia - Australia Day!


Najważniejszy dzień dla Australijczyków! Dzień pełen grillów i wypadów na plażę. No, na plażę to może nie w Merriwie... Ale za to mieliśmy ogłoszenie wyników na Mieszkańca Roku, Młodego Mieszkańca Roku itp... Hahaha. Nie mogło mnie tam zabraknąć! W sensie na widowni.


Po całym wydarzeniu wróciłam do domu, bo impreza na basenie nie zaczynała się przed 15:00. Na basenie spotkałam się z Zoi i w sumie spędziłam z nią resztę popołudnia!

hahaha
ja i Zoi
Basen tego dnia był dobrym pomysłem. Basen, albo klimatyzacja. Temperatura rozwijała się od samego ranka, gdy wstałam, już było ponad 30OC... Półtorej godziny później, parę minut po 11, było już 40OC! Gdy wróciłam z uroczystości, po lunchu, było 43OC! Zresztą spójrzcie sami:





Wznieśmy krzyk:
Aussie Aussie Aussie!
Oi Oi Oi!!!

sobota, 29 stycznia 2011

Niedziela w Newcastle

Z Sydney Martin wrócił do Merriwy, a my z Lesley i Ellenor postanowiłyśmy spędzić dwa dni u Nany w Newcastle.

W niedzielę przed południem wykorzystałam szansę i razem z Ellenor poszłam na polską Mszę Świętą w katedrze. Miło było usłyszeć ojczysty język! To moja pierwsza polska msza za granicą.

Później Ellenor zabrała mnie na krótką wycieczkę objazdową po Uniwersytecie w Newcastle. Campus jest ekstra. Mają tam wszystko, czego dusza zapragnie! No i też nie jest tak daleko do oceanu.

O 13:30 Ellenor wysadziła mnie przy Charlestown Square, zwanym Charlie, czyli nowym centrum handlowym, gdzie spotkałam się z Danielą i jej host rodzicami (czyli rodzicami Ammie). Zjadłam lunch, trochę połaziłyśmy w poszukiwaniu rzeczy na Australia Day... Spence’owie zabrali mnie do swojego domu i po paru minutach odwieźli mnie i Danielę na moją ukochaną Redhead Beach!

Pomyślałam, że pokażę Wam jak wygląda surf shop.
Wszędzie ich tu pełno.
Tego dnia wiał spory wiatr. Ale nigdy nie widziałam tylu ludzi na tej plaży. Chwilę poleżałyśmy w słońcu, a potem poszłyśmy na spacer. Wypatrzyłyśmy kitesurferów! Po 15 minutach już byłyśmy na brzegu naprzeciwko nich. Usiadłyśmy na piasku, gdzie dosięgała nas woda i zaczęłyśmy ich obserwować. To niesamowite! Kitesurfing zawiera w sobie elementy latania, słowo daję. Jak zazwyczaj w śniegu, tym razem zrobiłam anioła na piasku. Musiałam go robić trzy razy, bo zanim zdążyłam wstać i zobaczyć moje dzieło, zalewała je woda!
Wróciłyśmy na main beach i poszłam opłukać się w wodzie. Mimo, że około 11 rano tego dnia na Redhead zauważono rekina, kolejnego bronze whaler...:D

Po plaży Brad odwiózł mnie do domu Nany. Już nic więcej się nie działo, siedziałyśmy w domu i oglądałyśmy filmy na podstawie książek Nory Roberts. A, i Hairspray. To nawet dobrze, bo byłam zmęczona po paru godzinach na słońcu.

piątek, 28 stycznia 2011

Wyjazd Any i wieczór w wesołym miasteczku


21 stycznia 2011. Dzień, który miał zmienić moje życie. Hahahaha, ok, to nie było tak poważne. Ale jednak moje dwie ukochane host siostry zostawiły mnie w Australii i pojechały na swoje wymiany do Europy!

Ana według pierwszych planów miała jechać do Hiszpanii, ale w końcu trafiła na wybrzeże Finlandii, do Kotki. Za to Jodie spędzi rok w Niemczech, przy granicach polskiej i czeskiej!
Nie mogę też zapomnieć o Ammie, o której już dużo słyszeliście i z którą będę mogła się widywać w Warszawie. Też Ana i Jodie zamierzają mnie odwiedzić. Czuję się, jakby moja rotariańska wymiana nie kończyła się wraz z przylotem do Polski.

Tak więc poleciały. Nawet nie zdążyłam pożegnać się (drugi raz, wyściskałam ją jak tylko ją zobaczyłam na lotnisku) z Ammie. Jej mama, Kathleen się popłakała i przytulała mnie trzy razy. Ale Ammie będzie dobrze w Warszawie! Jak ją kiedyś tam spotkacie, to pozdrówcie ją ode mnie.;)
Jodie miała przejść przez bramkę parę minut po tym, jak dojechaliśmy do lotniska (Ana leciała późniejszym samolotem). Cudem udało się nam ją spotkać i zrobić parę zdjęć!

Merriwa Team
ja, Jode, Ana i Ellenor
na koszulce: "Where the hell is Merriwa?! Halfway between Denman and Cassilis"
Denman i Cassilis, to są malutkie miejscowości, o których mało kto wie, więc to potwierdza w jakiej dziurze żyję :D
Na lotnisku zgadałam się z Chairmanem Dystryktu, Peter’em i jego żoną Cheryl i postanowili mnie zabrać wieczorem do nasłynniejszego lunaparku w Sydney! Razem z exchange studentką, która teraz u nich mieszka – Rebeccą ze Szwecji. Na początku nie byłam zbyt pozytywnie nastawiona na ten pomysł, to znaczy chciałam iść, ale nigdy nie byłam na żadnych rollercoasterach i trochę się bałam. Bałam się, że się będę bała, a ja się nie lubię bać. Dlatego na przykład nie oglądam horrorów. Wiecie, jaki argument mnie przekonał... Nowe doświadczenie życiowe!

Poszliśmy do hotelu, w kórym nocowali Bentleyowie. Rebecca pokazała mi basen na dachu i niesamowity widok na Darling Harbour. Później mieliśmy chwilę na odpoczynek i wzięcie prysznica i wyruszyliśmy w drogę.
atak wiatru i widok na Darling Harbour











Lunapark znajduje się przy samym Harbour Bridge, dokładnie po drugiej stronie mostu od miejsca, gdzie siedziałam w Sylwestra. Rebecca i ja miałyśmy jeden bilet, dzięki któremu mogłyśmy skorzystać ze wszystkich atrakcji. Najpierw zjedliśmy kolację i dlatego nie poszłyśmy od razu na te straszniejsze rzeczy. Wybrałyśmy się diabelski młyn, żeby obejrzeć zachód słońca nad Darling Harbour. Było pięknie! Potem nadszedł czas... Zanim machina ruszyła, wrzeszczałam w niebo głosy, tak bardzo się bałam. Przez połowę czasu miałam zamknięte oczy, ale w gruncie rzeczy nawet mi się podobało. Okazało się, że najbardziej podobało mi się najstraszniejsze coś! To było ekstra. No i przezwyciężyłam swój strach. Cały wieczór bawiłam się świetnie i dobrze dogadywałam się z Rebeccą (poza tym, że ona była bardziej pozytywnie nastawiona na te szaleńcze jazdy; hahaha, ja ją próbowałam namówić na zwykłą karuzelę...:D).

diabelski młyn od środka

Do domu siostry Martina, gdzie byli Nixonowie, wróciłam dopiero po 11. Ku zaskoczeniu, jak najszybciej poszłam spać.

czwartek, 27 stycznia 2011

Inwazja małych zwierzątek

Wszystko zaczęło się dwa dni przed wyjazdem Any. Ja pojechałam z Aną do Scone, a potem do Muswellbrook’u spotkać się z jej znajomymi, a w tym czasie Ellenor, Lesley i Martin znaleźli małe cielątko na naszej farmie. Zgubiło mamę, więc postanowiliśmy się nim zaopiekować. To była dziewczynka i nazwaliśmy ją Finn (po długich dyskusjach), od Finlandii, gdzie wyjechała Ana. Finn była urocza! Miała tylko parę dni i była niższa niż metr. Cała brązowa, obrócz dużej białej łaty na pyszczku.

Tego samego dnia wieczorem Lesley znalazła ptaka z uszkodzonym skrzydłem. Zamieszkał w naszym domu i nazwaliśmy go Jones (od Indiany Jones, bo wybrał się na wycieczkę po kuchni i nie mogliśmy go złapać). Jones jest papugą, dokładniej grass parrot.
Jones
grass parrot

Następnego dnia, w środę, Lesley i Martin zauważyli przy drodze inną papugę, która też miała problemy ze skrzydłem. To była galah (taki różowy ptak).
Wrócili do domu i zabrali potrzebny sprzęt, żeby zgarnąć galah. Gdy tylko wyjechali za bramę, zauważyli kangurzycę potrąconą samochodem... Tutaj często się to zdarza. Lesley postanowiła sprawdzić jej torbę. Okazało się, że w środku był mały kangurek, jeszcze nie w pełni rozwinięty! Był malutki, cały różowy i łysy. Postanowiliśmy najpierw się nim zająć, a dopiero później pojechać po galah.

Musieliśmy zawieźć kangurka do okolicznego przytułku dla zwierząt. Niestety, po zbadaniu, pani powiedziała nam, że nie ma dla niego szansy na przeżycie, był zbyt młody i trzeba go uśpić. To było smutne...
A galah nie znaleźliśmy. Podejrzewamy, że tylko udawał kontuzję skrzydła.

jaszczurka (właściwie smok, "dragon")
zobaczyliśmy ją przy drodze do przytułku zwierzęcego
Ana z małym kangurkiem w wiaderku
w drodze do przytułku dla zwierząt
mały swamp wallaby
w sztucznej torbie

Nowości u naszych zwierzątek:
Finn przetrwała z nami do zeszłej niedzieli. Niestety umarła, jak widać zbyt wcześnie zgubiła swoją mamę-krowę – nie zdążyła pobrać antygenów w mleku matki, zdolnych do uchronienia jej przed chorobami.
Jones jest teraz u państwa Constable (czyli u Katriny). Oni mają tysiące ptaków w swoim domu i ogródku. Niedługo weźmiemy go z powrotem do domu, bo czuje się lepiej i jeśli będzie zdolny do latania, wypuścimy go w naszym ogródku. Jeśli nie, wróci do Constables, którzy mają samiczkę jego gatunku i będzie miał przyjaciółkę.

Wariactwo. W tym samym czasie Ana musiała szykować się do wyjazdu!

środa, 26 stycznia 2011

Impreza pożegnalna Jodie

Na piątek 14 stycznia Jodie zaprosiła parę osób, by pożegnać się z nimi nim wyjedzie na swoją roczną wymianę rotariańską do Niemiec. Ja byłam pierwsza (hurra!) i pomogłam Jodie rozwieszać balony przy drodze. Nie powiem, te balony miały, cóż... nieprzyzwoite kształty. Ale nie będę wam o tym opowiadać! Miałyśmy atak śmiechu.



Potem Mark przywiózł Katherine i wszyscy pomagaliśmy w przygotowaniach. W końcu przyszli wszyscy. Połowa, to znajomi, druga połowa – rodzina, w sumie 18 osób. Miło, bo praktycznie wszystkich znałam. No i ja zaliczałam się do obydwu połówek.

Najpierw wszyscy się zachwycali małą Claire, bratanicą Jode. Później był Aussie barbecue... Gdy zrobiło się ciemno postanowiliśmy pójść na spacer! Cała ekipa, czyli Jode, Katherine, Dylan, Zoi, Jared, Ana i ja. Skierowaliśmy swoje kroki do stawu, który teraz nazwałabym... jeziorem. Nie mogłam uwierzyć, że nabrał tyle wody! Wszystko przez te ulewy w ostatnich tygodniach.


Nagle zrobiło się późno, prawie północ i ludzie zaczęli rozjeżdżać się do domów. Nam droga do domu zajęłaby około 45 minut, Ana musiałaby prowadzić... Podjęłyśmy decyzję, że zostaniemy na noc. Tak jak Katherine i Dylan. Pierwszy raz w życiu myłam zęby palcem! Jeszcze długo w nocy gadałam z Aną.

Ci, co zostawili mnie samą w Merriwie
Katherine (uniwerek w Newcastle)
Dylan (uniwerek w Armidale)
Jodie (RYE do Niemiec)
Rano tylko zjadłyśmy śniadanie i zmyłyśmy się do domu. Impreza udana! Byli tam moi najlepsi znajomi (w moim wieku) z Merriwy.:)

Daniela w Merriwie


Tak jak powiedziałam, w poniedziałek 10 stycznia razem z Danielą wsiadłam do pociągu i wyruszyłyśmy w stronę OUTBACK’U.


Tego samego dnia wieczorem wybraliśmy się na przejażdżkę ute’ą dookoła farmy. Daniela, Ellenor i ja stałyśmy na przyczepie z tyłu, Martin prowadził, a Lesley była też w środku. Daniela nie mogła uwierzyć, że nasza posiadłość jest tak wielka! Gdzie tylko wzrok sięga... Też miałam takie kłopoty w pierwszych dniach życia na farmie.
Gdzie tylko wzrok sięga...
Mieliśmy szczęście zobaczyć dziesiątki kangurów, mnóstwo kolorowych papug i... (aż Nixonowie się zdziwili) jelenia oraz dzika!!! Niezły bilans! A, no i oczywiście nasze krowy, których mamy w sumie ponad 400.
Kto pierwszy dostrzeże dwa kangury?

stado kangurów
Ja naliczyłam 10, a wy?
Następnego dnia oprowadziłam Danielę po Merriwie i po mojej szkole. Spotkałyśmy tam moją panią od biologii! Poszłyśmy też na basen i pogadałyśmy z Nickiem (dozorca basenu). Grałyśmy też w monopol z Ellenor i Katriną, i upiekłyśmy scones... Chyba dni mi się mieszają. Jednej nocy zaciągnęłam Danielę na dwór, żeby pokazać jej nasze gwiaździste niebo.

Daniela w publicznym basenie
Po niedługim czasie zorientowałam się, że nie ma dużo do robienia w Merriwie. Na przykład całą środę przesiedziałyśmy przed telewizorem, obejrzałyśmy cztery filmy!!! Ogólnie dopadł mnie syndrom post-Newcastle. Bo na wybrzeżu zawsze jest coś do roboty – spotykanie się ze znajomymi, centrum handlowe, kino, no i zawsze można pójść na plażę... A w Merriwie? Na dworze jest tyle much, że nawet nie chce się iść na spacer.

Trochę ponarzekałam, porozmyślałam i mi przeszło. Czas leczy rany, po ostatnim pobycie w Newcastle (gdy mieszkałam u Paula) potrzebowałam tygodnia żeby na nowo przyzwyczaić się do życia na wsi.

Jednak na pewno wiem... Kocham Merriwę i jestem szczęściarą, że tu trafiłam!!!

wtorek, 25 stycznia 2011

Mój 12-dniowy pobyt u Ammie

Ta notka będzie opisem całych moich wakacji, które spędziłam z rodziną Ammie. Dwie poprzednie notki były szczegółowe, o tych najważniejszych wydarzeniach... Ale w pozostałe dni też się nie nudziłam, o nie!

Myślę, że dobrze by było gdybym przedstawiła pierwszoplanowych bohaterów mojej opowieści. Ammie, jak już wiele razy wspominałam, jest exchange studentką w Polsce. Dotarła tam dwa dni temu! Gyd byłam w Newcastle pracowała w dwóch miejscach, po 9 godzin dziennie, więc nie widziałam jej zbyt często... Ale i tak, chwile, które spędziłyśmy razem, utwierdzają mnie w przekonaniu, że jak wrócę do Warszawy, będziemy się świetnie bawić! Naprawdę dobrze się z nią dogaduję. Zresztą, tak samo mam z całą jej rodziną...
Liam, to czternastoletni brat Ammie. Trenuje piłkę nożną, ale lubi sport każdego rodzaju. Mam nadzieję kiedyś go zobaczyć, gdy surfuje! Liam zawsze ma do powiedzenia coś śmiesznego, albo robi coś, co rozśmiesza wszystkich dookoła. Nie można się z nim nudzić.
Kathleen – mama Ammie. Akurat była na urlopie gdy z nimi mieszkałam, więc zajmowała się mną i Danielą. Jest bardzo opiekuńcza, zawsze miała dla nas gotowe ręczniki i wodę w butelkach, gdy wybierałyśmy się na plażę. Pamiętać: co dwie godziny należy nakładać nową warstwę kremu z filtrem UV. Ale ogólnie Kathleen jest urocza, w wielu względach znalazłam w niej bratnią duszę. Zapamiętała parę słówek po polsku (raz pokręciła lodówkę z lustrem i wyszło „Lodustro“). I wyściskała mnie bardzo mocno, gdy wsiadałam w pociąg do Merriwy.
Brad – tata Ammie. Pracuje gdzieś tam chyba w ochronie w nowym centrum handlowym w Charlestown, Newcastle. Kocha sport. W dni robocze, codziennie chodzi na siłownię, a w weekendowe poranki pływa w basenie przy oceanie (to taka prostokątna część oceanu, oddzielona betonem... w sensie basen w oceanie, w Merewether, Newcastle). Brad lubi żartować i się wygłupiać, szczególnie z Liamem.
Kuta i Indy – dwa sznaucery Spence’ów. Bardzo posłuszne! Indy jest dość stary, ale Kuta jest szczeniakiem. Na pierwszy rzut oka trudno je rozróżnić, ale Kuta ma przekrzywiony ogon. Raz wzięłam Kutę na spacer na plażę. Przybiegał na każde moje zawołanie!
Daniela, to exchange studentka z Meksyku. Spence’owie to jej host rodzina. Przyjaźni się z Idoią z Hiszpanii i Alex ze Szwajcarii. Trochę znudziła się plażą po tym, jak zaciągałam ją tam każdego dnia!

No, to co tam się działo oprócz Sylwestra w Sydney i moich dwudniowych urodzin... O. Surfing.



Tu mam dużo do napisania! Spence’owie obiecali mi, że pouczą mnie surfingu, jako że Ammie, Liam i Brad potrafią stanąć na desce. A Kathleen zna podstawy. Dlatego mama Ammie zabrała mnie na plażę jednego pochmurnego poranka. Blacksmith Beach uchodzi za plażę z najmniejszymi falami.


Podjechałyśmy tam i stwierdziłyśmy, że jest nieźle, więc wzięłyśmy deski. Najpierw Kathleen pokazała mi jak stanąć na desce – ćwiczyłyśmy na piasku. Po jednym razie już miałam wejść do wody... Jestem pewna, że aż zbladłam ze strachu. Fale może nie były ogromne, ale, jak się okazało, były... miażdżące. Kathleen kazała mi się położyć na desce, akurat nadchodziła „idealna“ fala i popchnęła mnie do przodu. Nie wiedziałam co robić, od razu znalazłam się pod wodą, deska popłynęła w zupełnie inną stronę, nie udało mi się wydostać głowy z pod wody przed brzegiem, jakieś 30 sekund! I got smashed, jak to później mówiłam. Wyszłam z wody, zmarznięta, roztrzęsiona, cała w piasku. Jak mówię „cała“ myślę naprawdę cała, czułam piasek w buzi i miałam go mnóstwo nawet w uszach. Nic przyjemnego. Piękny surfing, tak? Zażartowałam, że powinnyśmy raczej pójść surfować na jeziorze.

Tu tego nie widać, ale fale były duże!


I tak zrobiłyśmy! Fal tam nie było żadnych, ale zabawa przednia. Opanowałam stanie na desce. If you look down, you’ll fall.

Lake Macquarie












Tydzień później wzięłam udział w prawdziwej lekcji surfingu, w Redhead Mobile Surf School. Brad i Kathleen mnie namówili, powiedzieli, że będzie zupełnie inaczej niż z Kathleen, że będzie paru doświadczonych instruktorów, którzy powiedzą mi co robić. I to był fantastyczny pomysł. W mojej grupie początkujących byłam najstarsza, co dodawało mi odwagi. W miejscu, gdzie pływaliśmy, ocean był PEŁNY glonów i tych wszystkich nieprzyjemnych roślin podwodnych. Najpierw mieliśmy długą lekcję teorii, na lądzie, potem probowaliśmy pływanie na fali (leżenie na desce i pływanie z falą do brzegu), później następna lekcja teorii, a na końcu próbowaliśmy stanąć na fali. Gdy pierwszy raz stanęłam na więcej niż 2 sekundy, zapiszczałam z radości! Byłam taka szczęśliwa, nawet nie wiecie jak to poprawia humor. Słyszałam też radosne okrzyki Brada z brzegu i Liama, który nurkował w wodzie parę metrów ode mnie. Yaaay! Udało mi się stanąć na desce na dłuższy czas dwa razy. Nie spodziewałam się, że po dwóch godzinach będę taka obolała... Jak już usiadłam na kanapie w domu, nie mogłam wstać. Poważnie. Przeleżałam caały wieczór. Mam nadzieję, że będę miała szansę stanąć na desce kolejny raz!!!







Pewnie pamiętacie jak w notce o moich urodzinach, wspominałam o planach pójścia na spacer na plażę w nocy w poszukiwaniu krabów. Zrobiliśmy to parę dni później. Około 21 założyliśmy świecące patyczki na obroże psów i zabraliśmy latarki. Spacer bardzo mi się podobał, na plaży w nocy było tak... nastrojowo. Znaleźliśmy parę krabów. Te kraby są nazywane „ghost crabs“, bo są tak białe, że prawie przezroczyste!
Nad brzegiem morze utworzyły się malutkie, metrowe, piaskowe klify, czyt. zjeżdżalnie. Hahaha, nie mogłam się oprzeć tej zabawie!
krab-duch

Ok. Jeden wieczór nazwaliśmy „meksykańskim“ , a Daniela rozporządzała w kuchni, gdy robiłyśmy tortille! Na początku miałyśmy z tym dużo problemów, ale liczy się efekt... Nie?


Wstawiam też jedno zdjęcie, tuż po skończeniu mojej urodzinowej Pavlovej. Przypominam: beza, bita śmietana i owoce. Mniam!


A, i nie mogę zapomnieć o spiders! Zawsze-działający-przepis na kopa energii w lato. Napój gazowany + lody waniliowe.



Raz pojechaliśmy do domu siostry Kathleen, która ma basen! Ku uciesze Danieli – ona o wiele bardziej woli basen od plaży, właściwie nie przepada za piaskiem i nie weszłaby do oceanu gdyby fale były większe od niej (i to ona mieszka 10 minut od plaży, haha).




Co do Danieli nie przepadającej za plażą: raz zabrałam ją na spacer. Popatrzcie sobie na zdjęcia plaży Redhead. Przypomina mi trochę plażę w Krynicy Morskiej, też są na niej wydmy...




Ta sama siostra Kathleen ma konia na obrzeżach Newcastle. Jednego poranka, gdy Daniela jeszcze spała, pojechałyśmy go odwiedzić (siostra Kathleen jest na wakacjach w Stanach i ktoś musi co jakiś czas pojeździć na koniu, żeby się nie nudził). Koń nazywa się Jack i jest śliczny. Po mojej ostatniej przygodzie na koniu, gdy to prawie z niego spadłam, teraz byłam bardziej ostrożna i nie pozwoliłam Jackowi nawet cwałować. Cieszę się, że umiem już „sterować“ koniem, jak najdziwniej to brzmi – nie wiem jak to inaczej nazwać...

ja na Jacku

Za to brat Kathleen i jego żona oczekują dzidziusia! Udało mi się załapać na baby shower, zresztą pierwszy w moim życiu. Było mnóstwo zabawy - same dziewczyny, słodkie ciasteczka z różowym lukrem i dużo gier typu: rysowanie tej rodziny za 20 lat, bingo ze słowami związanymi z dzieckiem, zgadywanie, jak duży jest brzuch przyszłej mamy itd....

Jednego popołudnia chciałam pojechać do tych basenów w oceanie w Merewether, jednak Ammie była od razu po pracy, zmęczona, więc w końcu zdecydowaliśmy się pójść na spacer na „rock pools“ tuż obok basenu. Ammie zna nazwę gatunku każdego najmniejszego ślimaka i innych morskich żyjątek, które można tam znaleźć. To było takie interesujące!


ślimakowe szlaczki

Hahahahahahaha. Zapomniałam o weselu. Idoia i Alex wzięły ślub... fikcyjny. Zaręczyny mnie ominęły, z miesiąc temu. To wszystko dla śmiechu. Daniela była fotografem, Marissa (Australijka która właśnie wyjechała do Hiszpanii na wymianę) była świadkiem, a ja, tuż przed wydarzeniem, zostałam zaszczycona rolą... księdza!!! Wszystkie ubrałyśmy się w adekwatne stroje, w host domu Alex znalazło się nawet przebranie dla mnie! Host mama Alex zawiozła nas do ładnej kapliczki (jak na ironię w ośrodku psychiatrycznym), gdzie odbyła się ceremonia. Nie mogłyśmy przestać się śmiać. Dzień z dziewczynami był bardzo udany, później poszłyśmy nad jezioro, żeby wskoczyć do wody. Rano było pochmurno i założyłam dżinsy, a potem dzień się rozpogodził i było około 30 stopni. Skończyło się na tym, że pożyczyłam szorty i okulary przeciwsłoneczne od Alex.:D Daniela i Marissa też pożyczyły od niej parę rzeczy.


ja i Marissa nad jeziorem
Jednego wieczoru zamówiliśmy fish&chips i zjedliśmy kolację na plaży. Czekaliśmy na zachód słońca... Nie zdążyliśmy obejrzeć go do końca, bo po parunastu minutach zaskoczyła nas ulewa! Za to, jakby to było wynagrodzenie, zobaczyliśmy dwie, prawie równoległe tęcze.












W przedostatni poranek mojego pobytu wstałam bardzo wcześnie, bo chciałam zobaczyć wschód słońca nad oceanem. Tak jak sobie wymarzyłam. Brad zawiózł mnie samochodem. Nie mogłam ukryć mojego rozczarowania, gdy okazało się, że jest tak pochmurno, że nie zobaczę ani promyczka wschodzącego słońca!!! Siąpił deszcz i było ponuro. A i tak spotkałam paru innych ludzi, z aparatami gotowymi do pięknych ujęć.


I tak nadszedł czas na poniedziałek 10 stycznia i musiałam powiedzieć „Goodbye, Redhead!“ Wyściskałam Kathleen i razem z Danielą wsiadłam do pociągu do Muswellbrook’u, skąd mieli nas odebrać Martin z Lesley. Bo Daniela odważyła się przyjechać na farmę na 5 dni, o czym w następnej notce...

Mój pobyt w Redhead był udany na 100%, cieszę się, że mogłam poznać wspaniałą rodzinę Spence’ów. Jestem pewna, że to nie moja ostatnia wizyta w ich domu (tak naprawdę byłam już tam raz od tego czasu). Ammie jest teraz w Warszawie i już nie mogę się doczekać, gdy będę mogła pokazać jej moje miasto!