sobota, 14 sierpnia 2010

Bierzmowanie


Wychodziliśmy z domu gdy zmierzch dobiegał końca. Środek nieba był już ciemnogranatowy, ale ponad wzgórzami ciągle unosiła się żółtawa smuga światła. Nad naszymi głowami świecił księżyc, cieniutki rogalik, a obok jasno błyszcząca gwiazda. Druga część satelity była cieniem, razem z rogalikiem tworząc okrąg. Jechaliśmy do miasta, a coraz więcej gwiazd rodziło się na południowym niebie.

Teraz mam okazję napisać parę słów o Kościele w Australii. Do przyszłych wymieńców: pamiętajcie, że nawet jeśli wyjeżdżacie na rok do odległego kraju, to nie znaczy, że musicie zmieniać swoje zwyczaje czy tradycje. Możecie brać udział w kulturze innego narodu nie zapominając o własnej. Ja bardzo się cieszę, że mam szansę chodzić co tydzień do rzymsko-katolickiego kościoła w Australii, tak samo, jak robię to w Polsce. Wczoraj brałam udział w ważnym wydarzeniu parafii, jakim było bierzmowanie.

Bierzmowanie w Australii jest zupełnie inną rzeczą niż bierzmowanie w Polsce. Przede wszystkim, sakrament ten jest spełniany przed Pierwszą Komunią Świętą. Tak więc wczoraj kandydatami były dzieci z Year 2 (czyli odpowiednika naszej drugiej klasy podstawówki), które w październiku przyjmą Pierwszą Eucharystię.

Jestem świadoma tego, że uroczystości nie wyglądają tak samo w każdym Kościele w Australii, szczególnie, że mój Kościół Św. Anny w Merriwie jest malutki i liczy sobie (szacuję) maksimum 50 wiernych, z których i tak zwykle tylko połowa przychodzi na mszę.

Cała uroczystość była bardzo nieformalna, biskup przyjeżdża tu tylko co drugi rok, a tym razem akurat mieliśmy tylko naszego księdza, Ojca Des’a. Kandydatów było czworo, dwóch chłopców i dwie dziewczynki, w tym Tamasyn, moja przyszła host siostra. Każdy z wiernych przy wejściu do kościoła otrzymywał ulotkę z programem bierzmowania i tekstami pieśni i odpowiedziami, które w odpowiednich momentach mieliśmy wygłaszać (takie karteczki dostajemy też na każdej niedzielnej mszy). Dzieci nie siedziały z przodu, ale wśród parafian, żeby pokazać jedność Kościoła. Każdy miał założyć na siebie jakieś ubranie w kolorze czerwonym. Gdy doszliśmy do najważniejszego punktu ceremonii, Father Des przyszedł na środek kościoła i powiedział „No, to teraz będzie wreszcie coś ważnego. Filomeno, potrzymaj to tak, żebym mógł przeczytać!“ Cały kościół w śmiech. Po ceremonii, która nie była mszą, wszyscy wyszliśmy na dwór i rozmawialiśmy między sobą. Wszyscy tu się znają, a kościół tworzy też ośrodek kulturalny miasteczka. Father Des zdjął sutannę i założył hawajską koszulę. No co? Była czerwona!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz