niedziela, 29 sierpnia 2010

Dubbo i szkolny koncert „Extravaganza“


W środę Neville Hook miał wizytę u dentysty w Dubbo, więc razem z Leanne postanowili mi pokazać kolejne miasto Australii. Leanne i Neville to małżeństwo, u którego mieszkałam podczas mojego pierwszego weekendu w Down Under. Ich córka, Stephanie, odbierała mnie z lotniska.

To był mój pierwszy wyjazd OUTBACK, czyli dalej wgłąb lądu, na zachód od Merriwy.

Według pierwszego planu miała z nami jechać też Steph, miała mnie zabrać do zoo w Dubbo... Tam miałyśmy się spotkać z dwoma chłopakami, exchange studentami, Marcellem z Węgier i Owenem z Kanady. Zoo jest ogromne, można w nim jeździć samochodem albo na rowerach! Jest podzielone na kontynenty. I nie ma klatek, wszystkie zwierzęta są wypuszczone na wolności. Ale dobrze, więcej o zoo się dowiecie gdy do niego w końcu pójdę, a to na pewno się wydarzy, bardzo możliwe, że już za miesiąc.

Na szczęście udało mi się znaleźć alternatywę dla zoo – centrum handlowe! Ach, nie byłam na zakupach prawie od dwóch miesięcy. Główny cel – dżinsy.

W połowie drogi do Dubbo zrobiliśmy sobie krótką przerwę w miejscowości o zabawnej nazwie Dunnedoo. Australijczycy się z niej śmieją z prostego powodu – „dunny“, to toaleta, a końcówka „doo“ rozśmiesza ich jeszcze bardziej, bo po prostu głupio brzmi.
Tam zaszłam z Leanne do Newsagency i kupiłam przypinkę z Dunnedoo, następną do mojej kolekcji na rotariańskiej marynarce. Mam specjalne miejsce na przypinki z miejsc w Australii, które odwiedziłam.
A, wcześniej przejeżdżaliśmy przez Elong Elong. I to były wszystkie mieściny podczas dwugodzinnej podróży.

W Dubbo Neville poszedł do dentysty, a my z Leanne do sklepów. Przymierzyłam z 15 par dżinsów. Pierwsze, które naprawdę mi się podobały kosztowały 150$! Skończyło się na też baardzo fajnych za 29$, hahaha, to takie rurki, obcisłe nawet na łydkach, jakie zawsze chciałam mieć.

Po półtorej godzinie spotkałyśmy się z powrotem z Nevillem i razem poszliśmy do jednej z atrakcji turystycznych Dubbo – więzienia! Budynek jest z XIX wieku, a w środku przedstawiono życie więźniów. Jest tam dużo interaktywnych pomieszczeń, przez co włosy mi stawały dęba na głowie. No proszę, wchodzisz do celi więziennej, a tam siedzi dziadek-lalka i opowiada o swojej karze, poruszając ustami. I wiele podobnych. Przerażające!

Duch!
szubienica
mina adekwatna do miejsca :D

Około 13 poszliśmy na lunch w centrum handlowym. Focaccio i cappucino. Yummy! Wróciliśmy do Merriwy po czwartej. Chwilę posiedziałam u Hook’ów i próbowałam rozwiązać krzyżówkę. Zgadłam parę haseł, byli w szoku. Krzyżówki po angielsku nie są takie proste, uwierzcie...

bardzo silne drzewo
najniższy punkt Wielkich Gór Wododziałowych


Równo o piątej wkroczyłam do sklepu Di. Wpadłam tam na całą rodzinkę Inderów. Parę minut później odzyskałam moją ładowarkę do telefonu i, chwała!, adaptor. Pojechaliśmy do domu, szybko razem z Jodie zrobiłyśmy dinner i ledwo się wyrobiłyśmy na szkolny koncert, nazwany „Extravaganza“.

Występowały wszystkie młodsze klasy, w sensie uczniowie do Year 8 oraz dziewczyny z grupy tanecznej. Najbardziej mi się podobały dzieciaki z przedszkola przebrane za psy, roboty, słoneczka... Były taaaakie urocze!

przedszkolaki
wielki finał

1 komentarz:

  1. świetny blog :) bardzo mi się podoba i Australia czemu akurat ten kraj ? a jak rodziców namówiłaś na wymiane?

    OdpowiedzUsuń