czwartek, 31 marca 2011

W poszukiwaniu surferów

16-18/3/2011

Gdzieś tam przeczytałam, że w marcu w Newcastle będzie się odbywał jeden z największych zawodów surferskich w Australii. Nie mogło mnie tam zabraknąć! Rozprawiałam o tym od miesiąca. Niestety nie mogłam tam pojechać w weekend, bo w pierwszy był ślub, a tydzień później, gdy odbywały się finały, my mieliśmy konferencję dystryktu Rotary w Dubbo. Tak więc pojechałam do Newcastle w ciągu tygodnia. Peter Bentley-Howard (Rotarian, taki boss wszystkich exchange studentów) i jego żona, Cheryl (ona jest przewodniczącą wymiany naszego dystryktu z Polską) zaprosili mnie do siebie.
Bentleyowie goszczą w swoim domu exchange studentkę ze Szwecji, Rebeccę. Do Newcastle pojechałam z Helen, bo ona miała jakieś szkolenie dla nauczycieli i musiała tam być w środę rano. Wstałyśmy o 5 rano :/
Tego samego dnia, przed południem Peter zawiózł mnie i Rebeccę na Merewether Beach, gdzie odbywały się te zawody – Surfest. W sumie to spodziewałam się wielkiego wydarzenia, tłumu ludzi i plaży pełnej przystojnych blond surferów. No tak, było w wodzie parunastu surferów, ale przez większość czasu siedzieli na deskach czekając na fale. Trochę się zawiodłam. Ale posiedziałyśmy na piasku z Rebeccą z pół godziny i udało nam się zrobić kilka dobrych zdjęć.




Potem pojechałyśmy do BigW w Charlestown Square, bo ja musiałam uzupełnić zapasy niezbędnych kosmetyków typu szampon, szczoteczka do zębów... Później cały wieczór przesiedziałyśmy w domu, wieczorem odwiedziła nas też Pia z Finlandii i zorganizowałyśmy sobie 3-godzinny maraton The Big Bang Theory :D
Następnego ranka długo siedziałyśmy i leniuchowałyśmy w domu. Ogólnie nie udało nam się wiele zrobić przez te dwa dni, bo Rebecca była chora i nie miała ochoty na spędzanie długiego czasu poza domem. I tak było pochmurno i co jakiś czas padał deszcz tego ranka. Dopiero wczesnym popołudniem rozpogodziło się i pojechałyśmy na plażę, Redhead Beach.
W piątek rano wpakowaliśmy się wszyscy w samochód, po drodze zabraliśmy Idoię z Hiszpanii i skierowaliśmy się w stronę Dubbo.

Round Robin Touch Comp.

13/3/2011


Wielkie święto touch football! Round Robin! Każda drużyna gra przeciw wszystkim innym drużynom! No dobra, trochę przesadziłam. Po pierwsze, zawody trwały tylko rano, a nie cały dzień (chociaż ja myślałam, że to będzie do wieczora). Po drugie, graliśmy tylko trzy mecze każda drużyna, więc nie każdy z każdym. Poza tym każdy mecz trwał tylko 20 minut, a nie 45 minut jak zwykle. I chwała Bogu, bo było ze 30OC i upał!

Zawody zaczynały się o 9 rano. Trochę się spóźniłam, po mszy w Kościele. Jak tylko przyszłam dowiedziałam się właśnie teraz moja drużīna zaczyna grać! Wyrobiłam się w ostatniej chwili. Grałyśmy przeciwko RSL Sociables, potem Sporties i Untouchables. Dobrze, że nie musiałyśmy grać z Dinamites, bo byśmy przegrały... A tak to wygrałyśmy wszystkie nasze mecze! Yay!



Gniecha w akcji

To była świetna zabawa.
A tak co do touch, to od razu wam powiem co się działo później. Ćśśśś, wcale nie wiecie że piszę tę notkę 30 marca... Nikomu nie mówcie! Nadrabiam zaległości. Otóż moja drużyna, Benchwarmers, dostała się do ćwierćfinałów – grałyśmy przeciw Untouchables. Emocje były wielkie, nerwy straszne. Niestety nie przeszłyśmy dalej (co teraz daje mi wolne popołudnie na pisanie dla Was notek :P). W ten piątek (1 kwietnia) odbędzie się wielki finał, a potem wręczenie medali i imprezka! Ach, i sponsor mojej drużyny pozwolił mi zachować moją koszulkę Benchwarmers na pamiątkę.

Ślub Sary i Duncana

12/3/2011

Nadszedł wielki dzień, pewnie najważniejszy dla mojej host rodziny w tym roku. Jedna z córek moich host rodziców, już ostatnia, wyszła tego dnia za mąż. Sara i Duncan, obydwoje są nauczycielami.

Jako że Sara jest moją host siostrą, udało mi się być w centrum wydarzenia. No i już od czwartku nie spałam w moim łóżku, bo udostępniłam pokój gościom... W sobotę nawet udało mi się uczestniczyć w strojeniu Sary i jej dwóch sióstr, a moich host sióstr – druhen.

Katrina (moja host szwagierka), razem z Breanną i Jackiem odebrali mnie z domu host cioci i pojechaliśmy do kościoła. Ja i Breanna dostałyśmy ważną funkcję – musiałyśmy wręczać „ulotki“ uczestnikom uroczystości. Nawet zostałyśmy wymienione w ulotce jako „ushers“! Duncan (pan młody) wyglądał na przejętego.
od lewej moje trzy host siostry: Suzanne, Leanne i Sara
Australijczycy chyba mają mniej tradycji niż Polacy jeśli chodzi o ślub i wesele. A może tylko ten konkretny raz tak wyszło. Nie było obrzucania ryżem/drobniakami ani oczepin...
Po ceremonii w kościele wszyscy robiliśmy sobie zdjęcia (nawet załapałam się na jedno rodzinne), a potem był wolny czas na przygotowanie się na wesele. W naszym ogrodzie już parę dni wcześniej stanął ogromny namiot, z parkietem, stołami, i oświetleniem. Zespół muzyczny rozłożył swój sprzęt.

Wczesnym wieczorem zaczęła się zabawa. Były przemówienia i toasty, kolacja i deser, taniec państwa młodych... Szkoda, że nie było żadnych osób w moim wieku (tak, tak, miałam nadzieję spotkać jakiegoś przystojnego Australijczyka i przetańczyć z nim całą noc!), a najbliższa mojemu wiekowi była Breanna, która ma 12 lat *fail*. Wiecie co mnie zdziwiło? Około północy albo nawet i wcześniej wszyscy goście zebrali się do domów. Nie to co w Polsce, gdzie tańce i pijaństwo trwają do 5-6 nad ranem.
moja urocza host siostrzenica, Annabelle
ja i para mloda
Ja pojechałam do domu z Helen, bo mój pokój u Goodearów był potrzebny dla kogoś innego. Zresztą w niedzielę z samego rana musiałam stawić się na boisku, bo mieliśmy zawody w touch footy.

Karaoke podstawówki

10/3/2011
To kolejna inicjatywa SRC, czyli samorządu naszej szkoły. SRC zorganizowało karaoke dla klas 3-6 podstawówki. Mrs Myer (moja nauczycielka biologii) potrzebowała więcej osób do pomocy więc się zgłosiłam. To zawsze ciekawsze niż siedzenie w domu, nie? Poza tym lubię osoby, które są w SRC – na karaoke przyszli bliźniacy Gilbey, Zoi, Lizzie, Megan, Liam i Brianna. Haha, wiem, że ich nie znacie, ale i tak wymieniłam ich imiona. Chociaż właściwie możecie poznać paru z nich – spójrzcie na zdjęcie:

Lizzie, Zoi, Mike i Brianna
Ja dostałam funkcję spisywania punktów. Całe karaoke odbywało się w tym programie komputerowym „Sing along“, czy jak to sie nazywa. Zabawa była świetna. Siedziałam przy moim stoliku i śpiewałam sobie wszystkie piosenki, i tak nie było słychać, hahaha. Jednak gdy dziesiąta osoba wybrała „Mamma Mia“ już zaczynało mi się robić niedobrze... Ile razy można słuchać tej piosenki?!

zwyciezcy karaoke

A, żeby wyjaśnić kolejne zdjęcie: w szafce w auli chłopcy znaleźli kilka strojów i skończyło się to tak... Ja też potem siedziałam z jakimś wielkim słomianym kapeluszem na głowie!

jeden z blizniakow (Mike) w swoim sexy przebraniu

Pancake Day

8/3/2011
W zeszłym tygodniu był nasz polski dzień na obżeranie się (tłusty czwartek), dzisiaj nadszedł czas na australijskie łakomstwa – pancake day. A waga wariuje, tak...?!
Dowiedziałam się od pewnego źródła (Steph mi powiedziała), że w katolickich szkołach dzieciaki zawsze robią naleśniki na pancake day. A dyrektorem katolickiej podstawówki w Merriwie jest Helen Whale, moja counsellorka. Nie mogło mnie tam zabraknąć.

Cała moja wizyta w St Joseph’s z tylko robienia naleśników przemieniła się w „Aggie visited our school, yay!“. Więc po lunchu, kiedy już wszystkie naleśniki były zjedzone, przedstawiłam moją prezentację o Polsce rocznikom 3-6. Cały dzień odwiedzałam też młodsze klasy – czytałam im książki, żeby usłyszały mój „dziwny“ akcent, opowiadałam o Polsce, dzieciaki chwaliły się, skąd mnie znały już wcześniej... Jedna dziewczynka została oddelegowana, żeby poćwiczyć ze mną czytanie i później pod koniec lekcji tak normalnie podeszła do mnie i mnie przytuliła! To było takie słodkie.:)

"Aggie visited our school, yay!"

niedziela, 27 marca 2011

Wagging, czyli wagarowanie

7/3/2011

Steph Hook obiecała mi, że jednego dnia zamiast do szkoły zabierze mnie do washpools obok Scone. W sumie nie wiedziałam do końca czego się spodziewać. Okazało się, że washpools to piękne miejsce pośrodku lasu, gdzie rzeka płynie w korytarzu ze skał.


Droga zajęła nam godzinkę. Pogoda była niezła, chociaż mogłoby być cieplej... Stephanie nawet nie wzięła kostiumu kąpielowego, powiedziała, że jest za zimno (chicken!).

Steph
Pochodziłyśmy, zjadłyśmy lunch, porobiłyśmy zdjęcia... Przez jakieś pół godziny leżałam na wielkim, płaskim kamieniu czytając książkę. Pełen relaks!


Potem nadszedł czas, żeby wskoczyć do wody! Była lodowata, aaaaaaa... Długo stałam na brzegu mocząc nogi. W końcu wkoczyłam. A później też zanurkowałam! Steph tylko się ze mnie śmiała, gdy ja narzekałam, że zimno...


Kiedy trochę wyschłam, pojechałyśmy na chwilę do Scone. Przeszłyśmy się główną ulicą i zaszłyśmy do kilku sklepów. Dzień był udany! I fajnie mieć taką starszą „siostrę“ jak Steph, świetnie się z nią dogaduję i zawsze się razem dobrze bawimy.

WEEKEND - targ w domu opieki społecznej, wizyta w teatrze w Dubbo i 5.urodziny Jack'a

5-6/3/2011

W sobotę wstałam raniutko (nawet wcześniej niż do szkoły!), bo razem z Maree i Robertem musieliśmy być w mieście przed 8. W domu opieki społecznej odbywał się targ i Maree, jako członkini komitetu, pojechała tam do pomocy. Ja też pomagałam, przez 4 godziny stałam i sprzedawałam przy dwóch stoiskach – z ciastami i z przedmiotami robionymi ręcznie. Później przez 2 godziny siedziałyśmy z Maree i liczyłyśmy uzbierane pieniądze.


Stamtąd wróciliśmy do domu, ale ja już po pół godzinie musiałam wyjść, bo przyjechała po mnie Helen. Razem jechałyśmy do teatru w Dubbo – to takie dziewczyńskie wyjście, byłam ja, Helen, jej córka Ruth, szwagierka Helen, mama Helen i jeszcze jakaś znajoma. Moja pierwsza wizyta w australijskim teatrze! Sztuka miała tytuł „Tuesdays with Morrie“. Została napisana na podstawie książki o tym samym tytule, bardzo znanej, pewnie wiele z was o niej słyszało. To ulubiona książka Helen i Ruth, będę musiała ją kiedyś przeczytać. „Tuesdays with Morrie“ opowiada o niesamowitej przyjaźni między profesorem i jego byłym uczniem. Profesor, na łożu śmierci, przekazuje uczniowi ostatnią, lecz najważniejszą lekcję – lekcję jak żyć i jak umierać. Sztuka była naprawdę inspirująca, bardzo mi się podobała.

ja i Ruth, siostry blizniaczki :))

Noc z soboty na niedzielę spędziłyśmy u siostry Marka (Mark, to mąż Helen). W niedzielę wstałyśmy rano, żeby pójść na mszę do Kościoła. Ksiądz był świetny! Fajnie jest czasem pójść do innego Kościoła i posłuchać, co inni księża mają do powiedzenia. Potem odwiozłyśmy Ruth do domu i wróciłyśmy do Merriwy.

Helen wysadziła mnie u Katriny, mojej, hmmm... host szwagierki.:D Mój host bratanek obchodził swoje 5.urodziny. Cała impreza miała temat „traktor“. Wszyyystko było z zielono-żółtym traktorem, nawet balony. Okej, tort był inny. Tort był w kształcie ciężarówki!

środa, 23 marca 2011

Movie Mania


4/3/2011

W Merriwie nie ma kina, ale na jakiś czas moja szkoła organizuje pokaz filmowy nazwany „Movie Mania“. Film jest puszczany na dużej tablicy interaktywnej w auli. W sumie myślałam, że przyjdzie sporo osób... Nawet tak była przygotowana sala. Było nie więcej niż 20 osób, prawie wszyscy z mojej szkoły. Możliwe, że wielu potencjalnych uczestników pokazu wolało pójść do cyrku, który odwiedził nasze miasto w ten weekend! Bastards. Okej, tak naprawdę sama zastanawiałam się czy nie iść do kina, ale zrezygnowałam, że nawet gdybym tam poszła i kupiła bilet, to i tak nie siedziałabym obok Zoi, bo ona zarezerwowała sobie bilety wcześniej. Postanowiłam zostać w auli. Tak wyglądała moja rozmowa z jednym z bliźniaków Gilbey (teraz spytajcie się mnie, który to był ;/):
-       So you’re staying here?
-       Yeah. Circus sucks.
-       That’s the way! Good spirit, Aggie!
Zmieniliśmy nasze zdanie po obejrzeniu filmu. Całe półtorej godziny oglądaliśmy mężczyznę pochowanego na żywca w trumnie pośrodku pustyni w Iraku. Nie no, film („Buried“) był ciekawy, w sensie inny, ale nie obejrzałabym go drugi raz... Poza tym ten facet umarł na końcu!

cała ekipa
A tak wyglądało niebo gdy wyszłam ze szkoły o 20:30:


Tłusty Czwartek


3/3/2011

...który przetłumaczyłam Australijczykom jako Fat Thursday. Nawet nie rozważyłam smażenia pączków, to za trudne. Za to postanowiłam zrobić faworki. Nie miałam na to czasu w środę, bo grałam touch footy o 19:45, a poza tym tej nocy spałam u Hook’ów w mieście.

W Tłusty Czwartek rano Leanne Hook poleciała do piekarni, żeby kupić mi coś słodkiego. Nie dałam rady zjeść wiele na śniadanie, stanęło tylko na ¼ vanilla slice, tutejszej kremówki. Resztę ciastek wzięłam do szkoły, żeby podzielić się ze wszystkimi w Room 5.

śniadanie w tłusty czwartek
Tak więc w czwartkowy wieczór zabrałam się za robienie faworków, razem z moją host, Maree. Miałyśmy sporo problemów, bo ciasto było o wiele zbyt suche, a korzystałam dokładnie z przepisu mojej babci... Trochę pokombinowałyśmy i musiałyśmy nawet wyrzucić połowę ciasta. W końcu jako-tako nam się udało, smakowały podobnie – tylko z australijskim akcentem, bo smażyłyśmy je na oleju z canoli. I były dość grube, bo nie mogłam rozwałkować ciasta, takie było twarde!

Maree pomogła mi usmażyć faworki
W piątek posypałam moje faworki cukrem pudrem i wzięłam je wszystkie do szkoły. Poczęstowałam nimi wszystkich na naszej godzinie wychowawczej (mamy ją w każdy piątek przed lekcjami). Tak naprawdę nikomu nie smakowały.:D To znaczy nie jestem pewna co do Jared‘a, bo albo chciał być dla mnie miły, albo mu bardzo smakowały, bo sam zjadł wszystkie i jeszcze wylizał cały papier z cukru pudru.:D

Na 4. lekcji w piątek przedstawiłam moją prezentację o Polsce mojemu rocznikowi. To był główny powód dlaczego tak chciałam przynieść do szkoły faworki. Prezentacja naprawdę im się podobała, wiele osób mi to później mówiło! Bardzo jestem z siebie zadowolona. Dużo się nauczyli o moim kraju, mojej szkole i o moim życiu, które tak bardzo się zmieniło 7 miesięcy temu...

Food Chain


2/3/2011

Tutaj chciałam tylko szybko wspomnieć o jednej z lekcji biologii, bo było śmiesznie. Zaczęliśmy przerabiać genetykę i na tej lekcji musiliśmy zilustrować przebieg mejozy za pomocą plasteliny, z której kleiliśmy chromosomy. Pracowaliśmy w parach, Kristen z Grace, a ja z Jaredem. Później oglądaliśmy film o podziałach komórkowych, ale że ja i Jared trochę się nudziliśmy, ja skleiłam plastelinowego węża, a Jared żabkę.:D Potem do gromadki dołączył też ptak (Jared stwierdził, że ma talent). Jared stwierdził, że możemy z tego zrobić łańcuch pokarmowy:


Weekend w Merriwie


25-27/02/2011

Albo: Weekend w mieście. Mieście. Hahaha. Maree i Robert pojechali na dwie noce do Sydney, więc ja musiałam coś ze sobą zrobić. Pomyślałam, że fajnie byłoby spędzić cały weekend w Merriwie, więc spytałam się Hooków, czy mogłabym u nich przenocować. Neville Hook jest rotarianinem i to jego córka, Stephanie, odebrała mnie z lotniska w Sydney razem z Billem i Barry‘m (pamiętacie?). Spędziłam u nich mój pierwszy weekend w Australii. Leanne i Neville gdzieś pojechali na tydzień, ale Steph zgodziła się mną zaopiekować. Wpadłam też na pomysł, żeby przenocować z soboty na niedzielę u Zoi, bo jej mama (Julie) tak serdecznie mnie zapraszała. Więc weekend zapowiadał się świetnie!

W piątek po szkole zeszłam do Newsagency (kiosk Hooków). Ten dzień był Out Of Uniform – musieliśmy ubrać się na zielono i złoto, pieniądze uzbierane z datków będą przekazane małej dzewczynce z któregoś kraju w Azji, którą sponsoruje nasza szkoła. Przebrałam się w kostium kąpielowy i podreptałam na basen. Tam przepłynęłam parę długości basenu i trochę pogadałam z Cody, Molly i Abby – dziewczyny z mojej szkoły, chyba z Year 9. Cody chodzi na basen ze szkołą w środowe poranki jak ja, i zgodziła się być moją nauczycielką nurkowania.:D W zeszłą środę jak Mr Martin kazał mi nurkować, najpierw skoczyłam z 5 razy na patelnię (przecież nie specjalnie) i dopiero po tym udało mi się dobrze zanurkować. Dwa razy! Było strasznie zimno jak się wyszło z basenu, bo wiał wiatr. Ale dobra, wracam do piątku. Otóż zanurkowałam 5 razy i za każdym razem było dobrze! Taka byłam z siebie dumna. Może wreszcie się nauczyłam?

Po basenie wróciłam do Steph, ugotowałyśmy pyszny makaron z warzywami na kolację i obejrzałyśmy połowę filmu A-Team (Steph obejrzała do końca, ale ja przysypiałam, więc poszłam wcześnie do łóżka).

W sobotę rano próbowałam się dowiedzieć od Zoi co robimy po południu, bo coś mi wspominała, że zabierają mnie do domu Willa. Will Taylor jest w roczniku Zoi i tak naprawdę jest moją daleką host rodziną, bo jego babcia jest siostrą Maree. Poszłam do Zoi około 11 rano. Wyprostowałyśmy moje włosy. Nie wiedziałam, że są takie długie! Łał. Chociaż w sumie nie byłam u fryzjera od 7 miesięcy... Później obejrzałyśmy Madagaskar. Nigdy wcześniej nie oglądałam tego filmu po angielsku. A i tak chciałam go obejrzeć, anyway. Tata Zoi upuścił coś ciężkiego na swoją stopę, więc Julie musiała go zabrać do szpitala. Tak, w Merriwie jest szpital. I to nowy. Wyremontowali go dwa lata temu, wygląda nieźle. Zastanawia mnie kiedy w końcu coś zrobią z moim kochanym szpitalem bródnowskim, w którym się urodziłam...

Bardzo chciałam zobaczyć wnętrze australijskiego szpitala, więc po spacerze na basen i rozmowie z Nickiem (obiecał zabrać mnie na polowanie na kangury jeśli rotarianie się zgodzą!), poszłyśmy odwiedzić Tatę Zoi. W środku szpitala było dość spokojnie, co tam może się dziać w takiej mieścinie. Ale szpital wyglądał ładnie i to, co najbardziej mi się podobało, to brak tego szpitalnego zapachu. Po krótkiej wycieczce zeszłyśmy do głównej ulicy (Bettington St; bo w Merriwie wszystko co ważne znajduje się przy jednej ulicy), żeby kupić coś do picia. Zjadłam też swój pierwszy Golden Gaytime. To absolutnie genialny lód na patyku, z karmelem i orzechami. Mniam. Pogadałyśmy chwilę z Megan (z Yr11), bo właśnie wtedy skończyła pracę. Później wróciłyśmy do domu.

Zoi bierze udział w krótkoterminowej wymianie z Rotary do Nowej Zelandii. Jej exchange studentka, Bec, przyjeżdża do Australii na początku kwietnia, a potem Zoi jedzie do Kiwiland (NZ), równo 10 dni przed moim powrotem do Polski. Bec była na skype’ie, więc trochę z nią pogadałyśmy. Potem zamknęłyśmy kury w kurniku, zebrałyśmy trzy jajka i wpakowaliśmy się do samochodu, żeby pojechać do Willa.

Will mieszka przy Cullingral Rd, czyli byliśmy w tym samym szkolnym autobusie gdy mieszkałam u Inderów. Nie będę tam jakoś bardzo opowiadać, ale muszę powiedzieć, że w domu Taylorów nie da się nudzić. Z tych rzeczy, co robiliśmy wczoraj, mogę naliczyć:
·      Wii SportResort, razem z Zoi grałyśmy w golfa i pływałyśmy na wakeboards
·      AirHockey; zabijcie mnie, ale nie pamiętam jak nazywamy tę grę w Polsce; a, Cymbergay czy coś takiego; ok, to brzmi dziwnie o.O
·      Razem z Willem, bratem Zoi (Jacob), Zoi i Alicią (dziewczyna ze Scone Grammar, czyli szkoły w innym mieście) pojechaliśmy dookoła farmy w starym samochodzie, nigdy wcześniej nie widziałam takiej maszyny... lol; to się nazywa ... ; na szczycie wzgórza samochód stanął i nie chciał ruszyć przez 10 minut. To była zabawa.:D
·      Zoi jeździła na quadzie, ja odmówiłam
·      Poszliśmy też nad rzekę, ten sam skład co w samochodzie; pierwszy raz kąpałam się w australijskiej rzece! Jeśli chodzenie w wodzie do kolan można nazwać kąpielą. Ale nie śmiejcie się, ja tam panikowałam, że zobaczę węża. Nie zobaczyłam. W tej rzece parę lat temu mieszkał dziobak!:)
·      Gdy zaczęło robić się ciemno wskoczyliśmy do basenu; ja nawet raz skoczyłam tam na główkę, taaak się cieszę że już mi to wychodzi!
·      Chłopaki też grali w squash’a
·      I przez chwilę graliśmy w bilarda
·      Dużo czasu spędziliśmy w pokoju Willa, bo to jedno z niewielu miejsc w całym domu gdzie jest zasięg sieci komórkowych. Czasem trzeba stać na łóżku żeby mieć jedną kreskę...
·      W nocy, kiedy już było zupełnie ciemno, graliśmy w spotlight. Czyli w wiejską wersję gry w chowanego. W nocy.

Mówiłam, że tam nie da się nudzić. To był świetny dzień.

Ale nie uwierzycie co zrobiłam. Wzięłam mój aparat, wszystko pięknie. Tylko zapomniałam włożyć do niego baterię... Idiotka.

Do domu Zoi wróciliśmy około 23:30 i szybko poszliśmy spać. Ja musiałam wstać rano, żeby zdążyć do Kościoła na 8:30. Tam spotkałam się z Nixonami. Nie widziałam ich od ponad 2 tygodni!

Teraz jest niedziela, 10 minut po pierwszej. Lada moment Leanne i Neville wrócą ze swojej wycieczki, a Maree i Robert też będą się zbierać z Sydney. Jeszcze nie wiem, czy wieczorem wracam do domu, czy zostaję na noc u Hooków. Szczerze mówiąc wolałabym zostać, bo to oznacza kolację w chińskiej restauracji i opcja dłuższego spania, bo do szkoły idzie się stąd 10 minut.

ze Stephanie
jedyne zdjęcie z tego weekendu
Zobaczymy jak potoczy się dalszy ciąg dnia. Ale weekend był (i jest) genialny! Pewnie niedługo pójdę na basen.

Trzy osoby w szafce i zdjęcia z touch


23/2/2011

Jack i Thomas - host bratanek i host siostrzeniec :))
Leanne Hobday wpadła na genialny pomysł, żeby spróbować zmieścić trzy osoby w jednej z szafek w Room 5. Ponoć któremuś rocznikowi wcześniej już się to udało. Ja oczywiście, jako najmniejsza, miałam być jedną z tych trzech osób.  Inni to Jordan i Leanne, próbowaliśmy też z Donną zamiast Leanne...

Wypróbowaliśmy chyba z 10 pozycji. Śmiechu było co nie miara. To było ekstra.:D Po jakichś 20 minutach udało nam się zmieścić – Jordan wszedł pierwszy i się skulił z boku, ja usiadłam na jego kolanach, zostawiając trochę miejsca dla Donny. Crazyyy.:DD Dobrze, że miałam aparat... Hahahaha.


ja, Leanne i Jordan w szafce
moje ulubione zdjęcie!
Po lekcjach wzięłam udział w moim pierwszym wykładzie przez internet. Większość naszej klasy z PD/H/PE zebrała się w Room 1 przed tablicą interaktywną. Wykład był o chorobach psychicznych i jak rząd australijski radzi sobie z tym dużym problemem. Inne szkoły też brały w tym udział i wszyscy byliśmy na czacie, gdzie mogliśmy zadawać pytania. Musieliśmy też odpowiadać na pytania naszej wykładowczyni, (cały czas mogliśmy ją oglądać na ekranie) przez zaznaczanie A/B/C/D na okienku, które wyskakiwało pośrodku tablicy. Super sprawa!

z prawej strony ekranu nasza wykładowczyni
Po lekcjach poszłam na chwilę na basen i pogadałam sobie z Nickiem. Nie pamiętam, ale chyba też wskoczyłam do wody żeby przepłynąć parę basenów. Udało mi się zrobić zdjęcie z Nickiem (musiałam je sporo rozjaśnić):
fotka z Nickiem
A aparat wzięłam po to, żeby porobić pokazać Wam parę zdjęć z touch football. Kobiety i mężczyźni grają osobno, ale w tym samym czasie – na dwóch boiskach. Gra ogólnie polega na tym, żeby położyć piłkę za linią drużyny przeciwnej. Piłkę można stracić gdy przeciwnicy dotkną 5 osób biegnących z piłką. Dobra, skomplikowane, wiem, ale trudno mi to wytłumaczyć... Podczas mojego pierwszego meczu też nie rozumiałam zasad. Dla mnie to bardziej zabawa.:)





Hens‘ Day Sary


19/02/2011

Hens‘ Day to tutejszy odpowiednik wieczoru panieńskiego. Sara – moje host siostra, jak już wspominałam, w marcu wychodzi za mąż. W zeszłą sobotę zostałam zaproszona na jej hens‘ day w Dubbo!

Dubbo, to najbliższe duże miasto na zachód od Merriwy. To najdalszy kącik naszego rotariańskiego dystryktu 9670, do którego sięga wymiana – w Dubbo jest dwóch wymieńców, Marcell z Węgier i Owen z Kanady. Rano pojechałam tam z Maree (host mamą) i Debbie (host ciocią). Dotarłyśmy na miejsce wcześniej, więc udało nam się pójść na szybkie zakupy. Musiałam kupić pokrowiec dla mojego nowego aparatu, rozejrzałam się za riding boots (w końcu podjęłam decyzję, że nie chcę ich kupować) i znalazłam dwie śliczne bransoletki w sklepie dla dużych pań (xDD).

Tuż przed południem wszystkie zebrałyśmy się w restauracji. Albo może i barze. Ja głównie siedzialam i bawiłam się z Annabelle, moją 10-miesięczną host siostrzenicą. Po pół godzinie zamówiłyśmy lunch i zeszłyśmy do podziemi.

Sara w swojej kreacji na hens' day
Tam czekał na nas gotowy stół. Zaczęłyśmy pierwszą grę – każda kobieta dostała dwa spinacze. Gdy osoba powiedziała jedno z zakazanych słów, inna osoba mogła zabrać jej spinacz. Zakazane słowa, to: wedding (ślub) i Duncan (narzeczony Sary). Gra miała trwać cały dzień. Osoba z największą ilością spinaczy wygrywa. Wiecie, jak trudno było unikać tych słów...
jedna z gier - malowanie Sary
Po lunchu przyszedł czas na główne wydarzenie dnia – kurs dekorowania ciastek! Wycinałyśmy kwiatuszki, nauczyłyśmy się robić takie śliczne małe różyczki... To zajęło nam całe trzy godziny!
moje dzieła
Później pojechaliśmy do hotelu, żeby przygotować się na kolację – wszyscy ulokowaliśmy się w dwóch domkach. Na wieczór mieliśmy zarezerwowany duży stół w pizzerii. Tam grałyśmy jeszcze w parę innych gier, typu: każda osoba wkłada jeden przedmiot ze swojej torebki do papierowej torby i Sara musi zgadnąć do kogo należy ta rzecz. Prawie wygrałam spinaczowy konkurs, bo pod koniec dnia miałam 5, a najlepsza osoba uzbierała 6 albo 7.

Po kolacji Maree zabrała mnie do domku, a Sara i jej koleżanki i siostry poszły do klubu. Sara chyba miała udany dzień... A już za trzy tygodnie ślub!

Następnego dnia rano zjadłam moja pierwsze śniadanie w McDonalds’ie. Niedobrze robiło mi się na myśl tych muffinów z bekonem i jajkiem, więc kupiłam tylko jogurt z muesli i sok pomarańczowy...

Maree i Robert, moi host rodzice

Nowy dom


14/02/2011

W piątek po szkole Maree odebrała mnie ze szkoły i razem pojechałyśmy do Nixonów po moje rzeczy. Strasznie było mi wstyd, bo uzbierałam... 9 toreb. Maree Goodear, to moja host mama. Ona razem ze swoim mężem Robertem są moją trzecią host rodziną podczas wymiany. Oboje są nieco starsi od moich rodziców. Fakt, że mają pięcioro wnucząt, sprawia, że czuję się, jakbym mieszkała u babci. Tylko moja babcia nie wsiadłaby szybko na quada, by wygonić krowy z ogródka za bramę...

widok z mojego okna
Dopiero wczoraj dowiedziałam się, że właściwie to teraz nie mieszkam w Merriwie. Illogan (nazwa naszej posiadłości) znajduje się już w obrębie Cassilis, czyli maluteńkiego miasteczka pół godziny na wschód od Merriwy. Nawet mój autobus szkolny nazywa się Cassilis i są tam ludzie z tamtej wioski.

Cassilis school bus
Goodearowie mają czworo dorosłych dzieci – trzy córki i syna.
Leanne mieszka razem z mężem przy tej samej ulicy, parę kilometrów od nas. Mają dzieci – Thomas miesiąc temu zaczął 1.klasę podstawówki, Aidan dopiero zaczyna przedszkole, a Annabelle skończy roczek za dwa miesiące.
Syn Goodearów (no masz, zapomniałam jego imienia!) mieszka pomiędzy nami, a Leanne, ze swoją żoną Katriną oraz dziećmi Brianną (6.klasa podstawówki) i Jackiem (1.klasa podst.).
Suzanne w grudniu wyszła za mąż i mieszka z Ryanem w Muswellbrooku.
Sarah ma ślub w marcu tego roku, więc przygotowania idą pełną parą!

W sobotę była impreza z okazji 5.urodzin Thomasa i 30.urodzin Leanne. Dzięki temu mogłam poznać ich wszystkich lepiej, i tak naprawdę po jednej dobie z Goodearami czułam się, jakbym znała ich od wieków!
Na rzecz tej imprezy zrezygnowałam z dwóch innych propozycji – sztuki Szekspira „As You Like It“ przedstawianej na przeciwko Nobbys Beach w Newcastle, oraz rodzinnego meczu krykieta Helen w Sydney. Cóż... Rodzina jest najważniejsza.:)




Dzisiaj spędziłam caaałe popołudnie z Leanne i jej dziećmi. Thomas miał mieć zajęcia z pływania do 16, więc po szkole poszłam na basen i tam spotkałam się z Leanne i jej dwoma chłopcami. Było dość chłodno, a też nie miałam dużo czasu, więc nie weszłam do wody, za to pogadałam sobie z Nickiem (dozorcą basenu) i kimkolwiek kto tam był obok – Rusty, Matthew Wightman, Isaac Austin...
Później odebraliśmy Annabelle od siostry Maree, kupiliśmy Tim Tam’s i pojechaliśmy do domu. Maree i Robert byli cały dzień w Dubbo, w celu znalezienia nabywcy ich zboża, więc zostałam u Leanne do wieczora. Ogólnie muszę powiedzieć, że moi host siostrzeńcy mnie uwielbiają! Annabelle też się do mnie uśmiecha. Wszyscy troje są tacy uroczy. Poszliśmy odwiedzić chooks (kury), znaleźliśmy tam jedno jajo, potem wszyscy pięcioro poszliśmy na spacer... Thomas jechał na swoim małym motorze. W kasku wyglądał profesjonalnie! Później bawiliśmy się zabawkami w domu i zjedliśmy kolację.

Thomas i Adon, host siostrzeńcy
Mimo, że nie ma żadnych osób w moim wieku w okolicy, nie narzekam. To nawet sprawia, że czas spędzony w szkole jest jeszcze ciekawszy i bardziej wartościowy. A po lekcjach zawsze mogę odwiedzić moich host siostrzeńców i siostrzenice – to tak jak mieć młodsze rodzeństwo, które kiedyś tak bardzo chciałam mieć.

PS Muszę namówić Roberta, żebyśmy szybko naprawili i wyczyścili basen w ogródku, bo nie jest wcale tak mały, jak myślałam. Yay!

wtorek, 15 marca 2011

Witajcie z powrotem!

Minął miesiąc. Starczy tego bezinternetu. Tyyyle dni bez Facebook'a. Bez sprawdzania maili. Bez bloga. Dużo się nauczyłam i też przezwyciężyłam moje uzależnienie. Myślałam, że gdy zrezygnuję z internetu będę miała mnóstwo wolnego czasu... I wiecie co? Wcale tak się nie stało. Może dlatego, że byłam zajęta moimi wypracowaniami do szkoły. Nawet przez ostatnie dwa tygodnie nie znalazłam czasu na pisanie notek na bloga, będę musiała to nadrobić.

W sobotę miałam taki zły humor i tak bardzo tęskniłam za domem, że postanowiłam skończyć z moim internetowym limitem. Otworzyłam moją skrzynkę mailową i tam czekały na mnie wieści od mojej koleżanki, Basi (dobrze strzeliłam: to było 10 stron!). Przeczytanie całego maila zajęło mi prawie pół godziny. Momentalnie poprawił mi się humor. Na Facebook'u napisała do mnie też Ula, ciągle czekam na jej wieści o sukcesach na scenie teatru. Tyle się dzieje w Polsce... Wyjedźcie gdzieś na tak długi czas, a też zaczniecie myśleć, że czas w domu się zatrzymał. Ale tak nigdy się nie dzieje. Tyle będę miała do nadrobienia gry wrócę. Nie tylko w nauce. Też w plotkach kto z kim jest, kto się pojawił na jakiej imprezie, kto ze znajomych już ma prawo jazdy, a kto nie zdał. Jakie ubrania się teraz nosi w Warszawie i co się dzieje w polityce. Jak bardzo zmienili się moi rodzice i jak urządził sobie mieszkanie mój brat. W końcu będę musiała znaleźć tysiące godzin żeby usiąść i posłuchać tych opowieści o wymieńcu z Ameryki, który mieszkał przez rok w moim pokoju, o podróży na Sri Lankę, do Paryża i do Rzymu mojej rodziny, o randkach Uli z chłopakami, o tym, co Szymon wyrabiał na imprezach, o dniach spędzonych na nauce do OB (olimpiady biologicznej), o nowych żartach biol-chemu, o tym, jak Maryjka i Basia znowu zaczęły się dogadywać. I w końcu czekają mnie trudne chwile, gdy po 5 latach pojawię się w tej samej szkole, ale w roczniku niżej.

Chcecie mnie dalej czytać? Nie chcę wracać do Polski. Bo na wymianie nic nie muszę i mogę wszystko. I chcę wrócić. Chcę móc przytulać się do mojej Mamy i Taty kiedy tylko tego potrzebuję. Chcę mieć brata parę pokojów obok, którego mogę poprosić o pomoc w sprawach komputerowych i fotograficznych, albo wybrać się z nim na rower nad jezioro. Chcę zobaczyć mojego kuzyna i moją siostrzenicę cioteczną, którzy jeszcze się nie urodzili. Chcę posmarować moją kanapkę masłem, nie margaryną, i dżemem mojej babci. Chcę zasiąść przy moim własnym pianinie i grać, rano przed szkołą i wieczorami. Co tylko pragnę.

Zostały mi niecałe 4 miesiące w Australii. Potem 2 lata w liceum w Polsce. Później - nie wiem. Ale co wyrabiam teraz, możecie sami się dowiedzieć z przyszłych notek.
Zapraszam!