wtorek, 30 listopada 2010

w drodze do Bathurst

Ha! Wzielismy ze soba internet i laptopa, wiec mozecie sie spodziewac sprawozdan prosto z naszej wyprawy.

Rano wyruszylismy troche pozniej niz planowalismy (tak to jest z farma, zawsze cos do roboty). Zjedlismy lunch w Mudgee. Pamietacie? To miasto, w ktorym przez 2 lata mieszkal Ryan, Amerykanin, ktory teraz mieszka z moja rodzinka w Warszawie! W Mudgee jest tez piekna stara stacja kolejowa.

Do Bathurst dojechalismy okolo 16:00. Zostawilismy bagaze w motelu i pojechalismy zobaczyc Mount Panorama. Wzielam kurtke przeciwdeszczowa (lal deszcz!, wlasciwie ciagle leje), bo spodziewalam sie spaceru na szczyt i robienia zdjec panoramy miasta. Okazalo sie, ze Mt Panorama, to tor wyscigowy!!! Ana go przejechala, a pozniej Ellenor. Martin pokazal nam tez szkole z internatem, do ktorej chodzil w podstawowce przez 3 lata.

Jutro przed poludniem jedziemy zobaczyc najwspanialsza w Australii wystawe mineralow i prehistorycznych szczatkow, w tym najwiekszy caly szkielet Tyranozaurusa Rexa w kraju! Nie moge sie doczekac. Potem kontynuujemy podroz. Jutrzejszy cel: Goulburn. Moze po drodze zajdziemy do Jaskin Abercrombie.

Chyba nie dlugo pojdziemy spac. Nixonowie teraz ogladaja tv, a ja mam zamiar do konca doczytac ciekawy magazyn, ktory znalazlam w pokoju motelowym - En Route, zawierajacy duzo turystycznych artykulow o Australii!

poniedziałek, 29 listopada 2010

Wakacje z Nixonami

Jest 9:20, planowaliśmy wyjazd o 9:00... Pewnie zaraz wsiądziemy w samochód, więc chciałam się tylko szybko pożegnać! Jedziemy zwiedzić południową część Nowej Południowej Walii, a dla mnie głównym punktem programu ma być trzydniowy pobyt w Jindabyne i (o ile pogoda dopisze) zdobycie szczytu Góry Kościuszki!

Trzymajcie kciuki.
Kocham was wszystkich <3

Aggie

Drugie spotkanie Rotary w Tocal

Belmont, czyli znów at Nana’s


Nadchodził kolejny weekend Rotary w Tocal, więc wykorzystaliśmy tę sposobność i udaliśmy się na wybrzeże parę dni wcześniej. Martin też miał spotkanie w Newcastle, więc we wtorek zameldowaliśmy się u Nany.

Po drodze zaszłyśmy do sklepu z kowbojskimi gadżetami.

kapelusze firmy Akubra
W środę rano pojechaliśmy na kajaki! A właściwie na canoe, do wetlands, co można tłumaczyć jako bagno... Ale tereny podmokłe brzmią lepiej.

W głównym budynku jest kilka akwariów, a tam węże, żółwie, żaby... Trafiliśmy akurat na karmienie blue-tongue lizard! Zanim wyszliśmy na dwór, pracownicy rezerwatu ostrzegli nas o wszystkich zagrożeniach czyhających wokół mokradeł. Redback spiders, węże (nie ma co się bać, mogą co najwyżej ugryźć! bo to black snakes, a jadowite są brown snakes), węgorze... Chyba zrobiłam się blada. Stałam i patrzyłam się w podłogę. Ogarnął mnie strach. Nixonowie to zauważyli, i jak wcześniej sobie żartowali z tych spraw, teraz mnie pocieszali i twierdzili, że nie będzie tak źle. Od początku miałam siedzieć z przodu w canoe. A Lesley i Martin byli w drugim canoe, za nami. Czyli to ja byłam na celowniku wszystkich pajęczyn i robali w trzcinach!!!

Podczas pierwszych paru minut byłam przerażona i piszczałam, gdy tylko zobaczyłam pajęczynę tuż przed sobą... Ale potem sobie uświadomiłam, że nic mi się nie stanie i się uspokoiłam.

W połowie drogi zatrzymaliśmy się i wyszliśmy na brzeg. Ciekawa rzecz: w tym regionie nad rzekami rosną wilgotne lasy równikowe. Weszliśmy do takiego na 5 minut. Pająki były WSZĘDZIE! A o komarach, to już w ogóle nie wspomnę.




Musicie czasem patrzeć na stare notki, bo mam trochę zaległości w stawianiu zdjęć i będę to sukcesywnie robić... Mam nadzieję.;) Postaram się zdobyć zdjęcia z canoe od Ellenor.

Po południu, gdy już wróciliśmy do domu Babci, poczułam coś, czego nie doświadczyłam do tej pory w Australii. Zatęskniłam za moją rodziną w Polsce. Szczególnie za rodzicami. Ale to nie było bez powodu, po prostu Ana miała małą kłótnię z Martinem, a potem Martin z Lesley... Wszyscy byli zmęczeni, no i też każdy się przejmuje naszymi wakacjami, plecami Any (Ana miała wypadek samochodowy miesiąc temu i trochę bolą ją plecy, chodzi na rehabilitację) i wyjazdem Any do Finlandii. Ale to było tylko chwilowe. Bardzo kocham Nixonów, są wymarzoną host rodzinką!!!

Wieczorem wpadłyśmy na kolację do Amandy, zwariowanej przyjaciółki Lesley.


Amanda w swoim przebraniu za Avatara
Caaały czwartek spędziłam z Aną robiąc to, na co tylko miałyśmy ochotę. Było świetnie. Zaczęłyśmy od porannego plażowania na Redhead Beach – pogoda była idealna, weszłyśmy na chwilę do oceanu (nie trzeba było daleko wchodzić, fale nas zmoczyły od stóp do głów już na głębokości pół metra :D). Potem leżałyśmy na plaży, czytając magazyny i rozmówki angielsko-finlandzkie. I tak oto Ana poznała swoje pierwsze słowo w suomi – lokki, czyli mewa.:D

Na chwilę wróciłyśmy do domu, żeby szybko wziąć prysznic. Potem wsiadłyśmy do samochodu (Ana może prowadzić) i pojechałyśmy do ogromnego, nowo-otwartego centrum handlowego, Charlestown. Tam kupiłyśmy bilety do kina na nowego Pottera i zjadłyśmy lunch. Film bardzo mi się podobał i nie miałam nawet najmniejszych problemów ze zrozumieniem języka. Jak wyszłyśmy, spotkałyśmy Idoię i Danielę, exchange studentki z Hiszpanii i Meksyku. Później chodziłyśmy po sklepach, kupiłam sobie parę rzeczy (i Tomkowi koszulkę krykiecisty!), zeszłyśmy półtora piętra – a w sumie są trzy... W Charlestown spędziłyśmy OSIEM GODZIN!!! It’s mad. Wróciłyśmy zmęczone do domu i wcześnie poszłyśmy spać.

Piątek był dniem na załatwianie spraw, które nam zostały do zorganizowania w Newcastle. Błąkałyśmy się od miejsca do miejsca z Lesley. Wieczorem we czwórkę razem z Naną wsiadłyśmy do samochodu i pojechałyśmy do Redhead Beach. Po drodze kupiłyśmy fish&chips na wynos i zrobiłyśmy sobie piknik na ławeczce z widokiem na plażę. Było pięknie.

Nana
Redhead
Potem już musiałyśmy się pakować, bo w sobotę o 8:45 miałyśmy się stawić w Tocal na weekendzie Rotary!

Campdraft

Myślałam, że całą niedzielę 21 listopada przesiedzę w domu. Ale Merriwa nie da mi się ponudzić! Po śniadaniu szybko zabrałam się do samochodu z Lesley, bo w południe już kończył się campdraft.

Pewnie zastanawiacie się, to takiego. Campdraft łączy w sobie to, co ludzie z outbacku lubią najbardziej: konie, bydło i współzawodnictwo. Zawody polegają na jak najlepszym zapanowaniu nad bydłem (zwykle steer, czyli wykastrowanym bykiem). Zawodnicy jeżdżą na koniach.

Na Merriwa Showground spotkałyśmy wielu znajomych, w tym Mary – dobrą koleżankę Lesley, która pokazała nam życie ludzi campdraftu. Wszyscy nocowali na miejscu. Wystarczy porządnie zamieść przyczepę dla konia (konie są na zewnątrz) i ułożyć śpiwory – powstaje piękny pokój!

Wokół było mnóstwo much. A nadchodzi lato, czyli jeszcze więcej much. Lesley powiedziała mi, że wkrótce nauczę się mówić z zamkniętymi ustami...

Ach. Zapomniałam o jednej sprawie. Żeby się nie czuć dziwnie i nie wyróżniać się z tłumu, założyłam dżinsy, buty do jeżdżenia konno, pasek, koszulę i mój kangurzy kapelusz. Jednak aparat zdradzał moją osobowość turystki... Obejrzyjcie moje zdjęcia!



niedziela, 21 listopada 2010

Sydney

Większość zdjęć z wycieczki Yr10 do Sydney już na Facebook'u!

http://www.facebook.com/album.php?aid=49214&id=1684867550

Na notkę braknie czasu, a już we wtorek jadę do Newcastle, później drugi weekend Rotary w Tocal, a w następny wtorek już jedziemy na nasze wakacje z Nixonami! A tak w ogóle, to chce mi się spać, wczoraj długo siedziałam przy komputerze obrabiając fotki, a dziś rano Lesley mnie obudziła wcześnie, bo od 8:30 do 15:00 miało nie być prądu i wody, a później byłam na campdraft (spójrzcie też na zdjęcia w albumie "Merriwa life")...

Potrzeba mi cudu namnożenia czasu.

Tymczasem wrzucam tu mój artykuł do lokalnej gazety, Merriwa Ringer:


Year 10 trip to Sydney

Last week was full of great fun for Year 10 and Aggie, i.e. me, from Year 12 (exchange student from Poland). On Monday 15th November, together with Ms Meyer and Mr Perkins, we got on the train in Muswellbrook to begin our journey to Sydney. As we arrived in the biggest city of NSW, we unpacked our bags in Youth Hostel just across the street of Central Railway Station and went to Macquarie Centre for ice skating. Everyone was very excited. Adon was the first person to fall on the ground. We have to say, that Mr Perkins was pretty good and Megan was absolutely the best in ice skating! We missed one train so we came back to the hostel just before midnight.

Tuesday wasn’t supposed to give us time to relax after late night. We got up in the morning, got onto the train, then on a ferry and went to Taronga Zoo! We split into few small groups and had a look around. I was very excited to see the platypus for the first time in my life. We’ve also seen this new-born elephant! Taronga Zoo is an amazing place, I have to admit that giraffes have a beautiful view of Sydney Opera House from their home! We met together for lunch and then went to see a seal show and feeding penguins.

At 3pm we came back to Circular Quay, just to change ferries and go to Manly. Girls really enjoyed shopping and boys went for a swim in the (quite cold) ocean.

On Wednesday we finally had time to take a breath. Despite of getting up an hour earlier than on the other days, it was a relaxing day. We’ve spent two hours in the train to Katoomba. There we’ve watched “The Edge” – it was a really interesting documentary about Blue Mountains. In the afternoon, after two hours of way back to Sydney, we got on a Sydney Explorer Bus. We drove around the city and listened to comments about the places of interest. We didn’t have much energy to hop off the bus, so we just stayed inside... We got off in China Town to have a nice dinner. When we came back to hostel, we went for a swim in an indoor swimming pool.

Thursday was the day that all the girls waited for. In the morning we got on the bus, similar to the bus from the previous day, but we went on a drive around the Eastern Suburbs. We got off on Bondi Beach, where one of the Life Guards waited for us to give us a lesson about his work. We wouldn’t go away without taking photos with him. Then we had free time, so we took photos near the water. Water was 19.5OC and girls said it was too cold, but Adon and I went for a swim. Then boys (Jeremy and Adon) hired two boards and I’m sure they enjoyed waves very much.

We came back to hostel, had a short time for a nap and at 3pm went out to visit Maritime Museum. The exhibition was very interesting, we especially enjoyed computer quizzes about the life on the deck. After that, we went on a tour around Queen Victoria Building, had dinner and went to bed exhausted (okay, just before the bed time, some of us played cards; Mr Perkins said, that Rebecka was cheating).

On Friday morning, after breakfast, fully packed (we left our luggage in the hostel) we attacked Paddy’s Markets. We did some shopping. We were on the Central Railway Station just after 11am and our train was 12.15pm, so we were sitting and waiting, chatting, looking at photos we’ve taken, reading, watching a movie on Jeremy’s laptop...

The journey on the train went fast, and before we could notice, we were back at home. Five days of our trip were amazing. We’ve seen so many places and had fun together. We surely got to know each other a lot better.

I would like to give especially thanks to Ms Meyer, who has invited me to go with Year 10. It was such a great opportunity to see Sydney. Thank you!

And thank you Mr Perkins! Especially for your patience when you took two girls to Subway when all of the others had fish & chips for the dinner...

Aggie Fedor

niedziela, 14 listopada 2010

Piątek

Piątek był ciekawy. Dlatego postanowilam napisać o nim na blogu. Po szkole nawet nie zdążyłam wejść do domu, a już wsiadałam z powrotem do samochodu. W tym samym czasie, gdy podjeżdżałyśmy z Lesley do drzwi, Mark Whale (mąż mojej counsellorki) wyjeżdżał swoją ute z naszej farmy do swojego domu. Mark dość często pracuje na farmie Nixonów. Parę dni po weekendzie, który spędziłam z Whale'ami, czyli około trzy tygodnie temu, jedna z klacz Marka urodziła źrebaczka. Musiałam go zobaczyć! Mark miał jakieś sprawy do załatwienia w mieście, więc zostawił mnie ze swoim najmłodszym, osiemnastoletnim synem - Joshem. Wprowadziliśmy obydwa konie do zagrody. Później Mark i Helen wrócili z miasta i razem oswajaliśmy źrebaka...




A, w szkole dostaliśmy zdjęcia. Olu, wcale nie jestem w drugim rzędzie od końca po lewej stronie. Odszukajcie mnie raczej w trzecim rzędzi od końca, w żółtej bluzce. Stoję między Zoi i Kek!

moja cała szkoła!

mój rocznik w szkole:
góra z lewej strony: Erin, Shane, Jordan, Jey, Cassie, Donna
środek: Kate, Nick, Jared, Isaac, Ms Hegarty
dół: Connie, Kayla, Leanne, Grace, Zoe i Aggie

Pierwszy WIELKI australijski pająk - zaliczony!

Franio. Został wyrzucony na dwór dopiero po dwóch dniach...

o, tutaj możecie pooglądać nasze mundurki:
Ana jest w swojej bluzie YR12, a ja w szkolnym sportowym polo

Newcastle & Nelson Bay

Cały zeszły weekend (włączając w to piątek oraz poniedziałek i wtorek) spędziłam z Lesley (moją nową host mamą) i Aną (moją nową host siostrą). A, bo w czwartek po szkole przeprowadziłam się do Nixonów!

Wszystko zaczęło się od Caitlin, Australijki, która w styczniu jedzie na roczną wymianę do Francji z Rotary. Caitlin wyprawiała swoje 18.urodziny 5 listopada i zaprosiła wszystkich inbound students i outbounds do swojego domu w Newcastle. Szczęśliwie udało nam się zorganizować cały weekend, bo uwierzcie, nie tak łatwo jest dostać się z Merriwy na wybrzeże tylko z powodu jednej imprezy.


Tak więc w piątek razem z Aną wstałyśmy rano i Martin podwiózł nas na stację kolejową do Muswellbrook. Okazało się, że Max (ten chłopak z Austrii) będzie jechał tym samym pociągiem. W okolicach Maitland (przedmieścia Newcastle) pociąg stanął na paręnaście minut, bo niektóre z torów zostały zalane przez powódź! W ostatnich tygodniach było naprawdę dużo burz... Każdy farmer w Merriwie (a jest ich niemało) chodzi zmartwiony, bo zboże gnije z nadmiaru deszczu. A zapowiadali najlepszy rok, bo nie było suszy. Ach. No, ale wracając do pociągu. Na podmokłych terenach wzdłuż torów zobaczyłam parę czarnych łabędzi! Były piękne. Tutaj są tak samo pospolite jak u nas białe.

W porze lunch’u dojechałyśmy na stację Hamilton, gdzie spotkałyśmy się z Lesley (ona pojechała do Newcastle w środę), Max został w pociągu. Poszłyśmy do restauracji i zamówiłyśmy nachos. Było naprawdę dobre, ale tak strasznie dużo! Nie dałyśmy rady zjeść wszystkiego.


śmiercionośne nachos
Później poszłyśmy do wielkiego centrum handlowego Westfield i chodziłyśmy po sklepach ze dwie godziny. Kupiłam sobie szorty, takie wygodne, niezbędne na touch footy... Też pierwszy raz w życiu kupiłam sobie sama biżuterię – srebrny łańcuszek ze skaczącym kangurem. Lesley twierdzi, że to dobry znak, gdy kobieta zaczyna sobie sama kupować takie rzeczy.:D

Potem pojechałysmy do domu mamy Lesley (kazała mi na siebie mówić Nana, czyli Babcia!). Nany nie było w domu, bo pojechała na weekend do swojej drugiej córki. Wyszykowałyśmy się na imprezę i Lesley odwiozła nas do domu Caitlin. Było sporo osób, z 80, a jakaś 1/3 to wymieńcy. Naprawdę dobrze się bawiłam! A Caitlin możecie pamiętać z wiosennych wakacji, to ona zaproponowała drive-in.:) Około 1 w nocy Lesley nas odebrała. Potem siedziałyśmy w kuchni do 3 nad ranem dyskutując o imprezie i nie tylko… Taki de-briefing.;)

Następnego dnia pospałyśmy trochę dłużej i do południa leniuchowałyśmy w domu. Potem wsiadłyśmy w samochód w poszukiwaniu wielkiego outlet'u. Po drodze zwiedziłyśmy parę pięknych miejsc, jak Mark's Point w Newcastle, widziałam też mojego pierwszego pelikana, a właściwie całe stado, zjadłyśmy bacon & egg rolls w Norah Head (to miasteczko przywołuje mi na myśl dom Ani Shirley, gdy mieszkała na wybrzeżu!)...

W końcu nie trafiłyśmy do outlet'ów, okazało się, że gdzieś je przenieśli. Na szczęście znalazłyśmy duże centrum handlowe.

Mark's Point, widok na Lake Macquarie

pan pelikan!

surfer!

Norah Head

Ana z Lesley
W niedzielę wstałam z samego rana, żeby pójść na mszę o 8:45. Później zjadłyśmy śniadanie i wsiadłyśmy do samochodu. Cel: Nelson Bay. Przepiękne miasto nad zatoką, miejsce weekendowych wypadów dla mieszkańców Newcastle (tak jakby nie mieszkali nad oceanem, pfff). Nelson Bay słynie z rejsów, podczas których obserwuje się delfiny i wieloryby. I to był główny punkt naszej wycieczki! Poza tym Lesley mieszkała parę lat w Nelson Bay i ma tam wiele znajomych. Mieszkałyśmy w domu Rowan, dobrej koleżanki Lesley. Rowan jest zwariowana i baaardzo gadatliwa. Niewątpliwie dostarczała nam dużo rozrywki.:D


ja z Aną; miało być widać łódki w porcie za nami...
Zjadłyśmy lunch (pizzę wegetariańska; była yumm) w barze nad portem. A potem wsiadłyśmy na łódkę!
W sumie widziałyśmy sześć wielorybów. To było NIESAMOWITE. Nigdy wcześniej nie widziałam wielorybów. To były trzy pary matek-wielorybów z małymi wielorybkami (które były olbrzymie). Skakały. I wypuszczały wodę ze grzbietów. Zrobiłam mnóstwo zdjęć, mam parę niezłych!


aaa! Uluru pod wodą!!!
Australię nawiedziła klęska żywiołowa. Powyżej Uluru, święta skała Aborygenów, została otoczona wodą! Od tamtego czasu mieszkam na łódce, bo cały kontynent zamienił się w ocean.

wieloryb skaczący na plecy :)
bydle
To był tylko taki żart z Uluru. Ale wyspa wygląda podobnie, nie? ;)
Na łódce powstał nasz żart o rubbish dolphins. Bo Rowan mieszka w Nelson Bay i widzi je ciągle. Szczególnie we wtorki, gdy grilluje ze znajomymi na wybrzeżu. Rubbish dolphins! They're there all the time. I teraz wszystko jest 'rubbish' jeśli jest zawsze w jednym miejscu.

Zatoka Nelsona
W poniedziałek pozwiedzałyśmy Nelson Bay. Zaszłyśmy do muzeum Port Stephens i prawie wspięłyśmy się na Tomaree Head. Było dość ciepło, więc nie miałyśmy siły wspiąć się na całą górę... Chociaż widok jest ponoć piękny. Powyżej Nelson Bay, widok z połowy Tomaree Head. Weszłyśmy na paręnaście minut na plażę. Stamtąd zobaczyłyśmy kolejnego wieloryba! Dziewczyny też przyuważyły delfiny, ale ja nie mogłam się ich dopatrzeć...

BUZIAKI Z AUSTRALII
dla was, kochani :*

zdecydowanie 'gone surfing'
Tego samego dnia po południu wróciłyśmy do Newcastle. Po drodze szalała burza. Całą przespałam.:D Byłam nieźle zmęczona, głównie imprezą Caitlin i przebywaniem z Rowan... Ale weekend był super! Wieczorem obejrzałyśmy Prince of Persia, a we wtorek z rana spakowałyśmy nasze bagaże do bagażnika. Zaszłyśmy do sportowego sklepu, bo Ana musiała kupić parę ciepłych ubrań. W styczniu jedzie na swoją rotariańską wymianę do Finlandii.:) A, chyba wam nie wspomniałam, że byłyśmy w Mortels, sklepie pełnym UGG boots! Były w przeróżnych kolorach, kształtach, wszystkie mięciutkie i cieplutkie. W jednej parze butów się kompletnie zakochałam. Już skonsultowałam się z rodzicami i jeśli ciągle tam będą gdy pojadę do Newcastle następnym razem, to je kupię.:D Drugie ugg boots. Ale są urocze, naprawdę!

Wróciłyśmy do domu w idealnej porze na kolację. Kuchnia była ciągle w remoncie, więc to wyglądało tak:


kolacja w kuchni :D

środa, 10 listopada 2010

Pożegnanie z Gwandallą

W środę, po touch footy, pakowałam się do 11 w nocy. Cały mój życiowy dobytek znalazł się w bagażniku samochodu Di. I wyjechałam z Gwandalli... 

Prosto w ramiona nowych przygód!!!


mój dom przez ostatnie 3 miesiące

Melbourne Cup


Wiadomości z poprzedniego tygodnia...

Nadszedł 1 października, czyli Rotary Calcutta Night. Przygotowanie do „race that stops the nation“, czyli Melbourne Cup – najważniejszy w Australii (a może i na świecie) wyścig konny.

W poniedziałek mój klub Rotary wyprawiał wielką kolację dla każdego, kto kupił bilet. W sumie przyszło chyba około 100 osób. Ja siedziałam przy stole z Inderami (Jode też przyszła), Nixonami (moi następni hosts) i trójką innych ludzi. Celem wieczoru było zebranie pieniędzy na cele charytatywne.

Musicie mi wybaczyć. Nie mam zamiaru tłumaczyć całego procesu loterii i aukcji. Ogólnie losowali nazwiska ludzi, później dolosowywali do nich konie, które miały biec następnego dnia, ludzie „kupowali“ konie, albo nie jak nie chcieli... itd.



Deser był pyszny. Muszę się spytać Leanne Hook o przepis na to ciasto.

W środę o 15:00 pobiegły konie. Poprosiłam pana March’a, z którym miałam w tym czasie ancient history, żebyśmy obejrzeli wyścig. Od razu poleciał zarezerwować nam miejsce w bibliotece. Najlepszy nauczyciel na świecie! Faworytem wśród koni był So You Think. Jedna z moich koleżanek, Cassie, postawiła na niego $300... A, zapomniałam wam o czymś powiedzieć. Z samego rana Katie wpadła do Room 5 z pudełeczkiem z losami, na których były wypisane imiona koni. Ja wylosowałam Americain, konia z Francji.

W bibliotece był niezły tłum (jak na naszą szkołę). Cały wyścig trwał parę minut. Był nawet emocjonujący. Koń, który prawie cały czas prowadził, nawet nie znalazł się w pierwszej trójce... A wygrał... Americain!!! Później się dowiedziałam, że jakoby wygrałam około $20. Muszę się jutro spytać Katie, bo ciągle o tym zapominam.

wtorek, 2 listopada 2010

Castle Rocks, the Drip & Hands on Rock

W niedzielę pospaliśmy dłużej, a jak już wstaliśmy, razem z Jodie zrobiłyśmy pancakes na śniadanie. Piszę pancakes, nie naleśniki, bo przecież między nimi jest znacząca różnica.

Do południa chodziłam w piżamie. Miałam dużo planów na ten dzień – kilka prac do szkoły do napisania, chciałam też zacząć pakować swoje rzeczy. Jedna jakoś nie mogłam się do tego zabrać. W końcu postanowiłam coś zaradzić na fakt, że mój iPhone nie chciał się połączyć z iTunes’ami. Zaktualizowałam go. I to był wielki błąd. Od tej pory nie mogłam do włączyć. Sprawdziłam w internecie co się dzieje i dowiedziałam się, że ukatrupiłam go na amen. Byłam tak zła na siebie, że pierwsze łzy od trzech miesięcy pociekły mi po policzkach. Dokładnie w tym momencie Jodie i Di weszły do mojego pokoju, żeby powiedzieć, że za parę minut wychodzimy i jedziemy do Parku Narodowego Goulburn River.

Szybko otarłam łzy z twarzy i spakowałam aparat. Założyłam mój australijski kapelusz i podekscytowana wsiadłam do samochodu. Naprawdę bardzo chciałam zobaczyć te miejsca – the Drip i Hands on Rock. Obydwa mają duże znaczenie dla Aborygenów, są piękne i znajdują się tak niedaleko farmy moich hosts...

Po drodze zobaczyłam mało miasteczko, Wollar. Miejsce, do którego zmierzaliśmy, jest między Wollar i Mudgee. Droga zajęła nam prawie godzinę. Mówiłam wam kto mieszkał w Mudgee? Ryan! Ryan ze Stanów, exchange student, który aktualnie mieszka z moją rodzinką w Polsce! Świat jest mały.

Naszą pierwszą małą wyprawą był 8-kilometrowy szlak do punktu widokowego Castle Rock. Po drodze widziałam takie wielgachne mrówki! Miały ze trzy centymetry. Jodie zauważyła też dwa kangury, ja jednak tylko usłyszałam jednego... Takie śmieszne tup-tup ogromnych stóp.

Na górze było pięknie.



pakerzy :D


A, chwila. Zapomniałam o czymś. Gdy stałam na szczycie, nagle zawiał wiatr i zwiał mi kapelusz. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak się przeraziłam!!! Na szczęście poleciał na skałę, z której mogliśmy go łatwo zabrać...

Po dwóch godzinach wróciliśmy do samochodu, nieźle zmęczeni, troszkę głodni. Zjedliśmy po batoniku i wyruszyliśmy w drogę – do The Drip.

The Drip jest wielką skałą w dolinie rzeki, z której kapie czysto-krystaliczna woda. Najlepszą zabawą jest łapanie kropelek wody do buzi. Chyba nie muszę mówić, że biegałam dookoła patrząc do góry, aż złapałam kroplę? To było ekstra.:D

tak to wygląda, gdy dwie osoby chcą wejść do jednego spalonego drzewa...

rodzinne zdjęcie: ja, Jode, Di i Mark

próbuję złapać kroplę wody, która spada z ok.20m :D

Ostatnim punktem wycieczki było Hands On Rock. Tam można rzeczywiście poczuć ducha aborygeńskiej kultury. Plemienia Wiradjuri, jednego z największych w tym regionie. Na skale zobaczyliśmy wiele odciśniętych dłoni, sprzed setek lat. Jak mówi tablica przed szlakiem, odciski dłoni były robione za pomocą mieszanki ochry i wody, którą Aborygeni dmuchali z ust.

Hands on Rock

Do domu wróciliśmy około 21 i rzuciliśmy się na jedzenie. Potem do łóżek, spać.

Popołudnie było wspaniałe! Jestem bardzo wdzięczna Inderom, że zabrali mnie w te miejsca. Tysiąc razy lepsza alternatywa siedzenia całego dnia w domu.

PS Więcej zdjęć z Goulburn River NP już niedługo na Facebook'u.

Merriwa River


Postanowiłam pojechać do miasta razem z Jodie i Di w sobotni poranek. Dzień wcześniej powiedziałam Leanne Hook, że wpadnę do nich około 9 i wyciągnę Steph na spacer (córkę Leanne i Neville‘a; pamiętacie? razem z Billem i Barry’m odbierała mnie z lotniska w Sydney). Gdy tam doszłam, okazało się, że Steph wróciła późno do domu zeszłej nocy i śpi. Więc posiedziałam trochę w ich kuchni, gdy Neville jadł śniadanie, poprzeglądałam parę magazynów: Outback i Dolly (Hooks są właścicielami kiosku)... I poszłam na spacer nad rzekę. Pogoda była naprawdę ładna.

Merriwa River
spójrzcie na te białe motyle! było ich mnóstwo!

wielkie głazy
mogę się założyć, że pełno tam węży

Di w swoim sklepie


jobs
zbieram jajka od naszych kur

Że to była ostatnia sobota z Inderami, namówiłam Jodie na gorącą czekoladę i oglądanie filmu. Co prawda zrezygnowała z gorącego napoju, twierdząc, że jest na to zbyt ciepło, ale film został. Obejrzałyśmy „New Moon“. Moje zdanie co do filmów z serii „Zmierzch“ się nie zmieniło, nie za bardzo mi się podobał, raczej siedziałam na kanapie i się śmiałam, ale kiedy mam oglądać takie filmy, jak nie teraz, gdy w końcu mam siostrę na jakiś czas?:))