sobota, 18 grudnia 2010

Gradobicie


Cały czwartek – pierwszy dzień wakacji, spędziłam w domu nie robiąc nic konkretnego. Słodkie lenistwo. Może gdyby jeszcze świeciło słońce, to bym wyszła na dwór... Chmurzyło się cały dzień. Nagle, około 15:00, zrobiło się ciemno i zaczął wiać okropny wiatr. Po chwili lunął deszcz, po prostu ściana wody. Miałam w uszach słuchawki, bo siedziałam w internecie i słuchałam muzyki, ale coś mnie zaniepokoiło. Hałas był aż zbyt duży, jakby coś waliło w sufit. Podeszłam do okna i wszystko stało się jasne. Grad. Ale jaki! Po 2 minutach był już wielkości piłeczek golfowych. Było dość strasznie. Szczerze mówiąc bałam się o krowy, bo one przecież są na dworze bez żadnego dachu nad głową. Powiedziałam o moich obawach Martinowi i Ellenor, ale oni mnie uspokoili słowami „Eh, they’ll be right.“

"Na dworze zrobiło się biało."

Gradobicie trwało kilkanaście minut i na dworze zrobiło się biało. Co tu się, cholerka, dzieje...?! Każdy Australijczyk mi mówi, że o tej porze roku zwykle jest 40 0C i ledwo da się wytrzymać. A ja tu zakładam sweterek w domu, bo mi zimno, a za oknami szaro i ponuro.

2 komentarze: