poniedziałek, 20 grudnia 2010

Anatomia pianina, Xmas party i śpiewanie kolęd w auli (miało być w parku)

W niedzielę udało mi się wstać z łóżka wcześniej niż o 11 (hurra!). Zapewne dlatego, że Martin mi powiedział, że z rana wreszcie zajmiemy się naprawianiem pianina.

Pianino Nixonów jest stare, nie dało się nacisnąć żadnego klawisza. A oto dlaczego: ciężarki, czyli małe metalowe płytki, które znajdują się na drewnianych końcach klawiszy, się utleniły i powiększyły swoją objętość (powstały takie białe bąbelki, wygądające trochę jak guma do żucia). Klawisze się rozepchały i nie było wolnej przestrzeni umożliwiającej naciskanie ich. Naszym zadaniem było, na początku, wyjęcie wszystkich klawiszy i ponumerowanie. Potem, za pomocą szlifierki, usunęliśmy zbędną cześć ciężarków – to robił Martin, a ja następnie nakładałam bezbarwny lakier do paznokci na te płytki metalu, aby zapobiec ponownemu utlenieniu.










Wykonaliśmy kawał dobrej roboty, bo pianino gra! Teraz jeszcze czekamy na pana, który je nam nastroi. Ale jak się nie słucha bardzo uważnie, to można grać. I się gra! Poćwiczyłam trochę polskie kolędy i Chopina. Okazało się też, że potrafię zagrać „Dla Elizy“ z pamięci, więc uczę Ellenor. Ellenor strasznie się zapaliła na pianino i ma zamiar nauczyć się grać. Wróciła też do gitary. W domu zrobiło się muzycznie!


Po południu zaczęliśmy się zbierać, bo o 14:00 mieliśmy być w Cassilis. Słyszeliście już o Cassilis? Jeśli nie, to już tłumaczę. Cassilis jest maleńkim miasteczkiem (ok.100 mieszkańców) pół godziny drogi od Merriwy. W mieście nie ma nic innego, poza Bowling Club i pub’em. Żadnego sklepu, żadnej kawiarni, piekarni, stacji benzynowej... Jest tam szkoła, ale tylko podstawowa. W mojej szkole jest spora grupa dzieci z Cassilis.

No, ale nie znacie jeszcze powodu naszej wycieczki do Cassilis. Otóż zostaliśmy zaproszeni na Xmas Party! To zwyczaj, o którym wcześniej nie słyszałam, nie wydaje mi się, żebyśmy w Polsce robili imprezy z okazji Świąt Bożego Narodzenia... Poza samym obchodzeniem świąt. Tutaj zwykle jest to lunch albo grill dla przyjaciół. Zaprosiła mnie p.Linda i byli tam ogólnie znajomi moich host rodziców. Razem z Aną i Ellenor chodziłyśmy, rozmawiając z ludźmi głównie o tym, co ja robię w Australii, chwaląc się wymianą rotariańską Any, która nadchodzi wielkimi krokami i opowiadając o życiu studenckim Ellenor.

O 17:30 razem z moimi host siostrami wyszłyśmy z imprezy i  pojechałyśmy do domu (do Cassilis przyjechaliśmy dwoma samochodami). Było fajnie, bo włączyłyśmy głośno muzykę i śpiewałyśmy! Wróciłyśmy do domu wcześniej żeby zdążyć na śpiewanie kolęd w parku.

Wiecie, że w Australii też jest tradycja puszczania w telewizji filmu „Kevin sam w domu“ w Boże Narodzenie?! Ana dostała ataku śmiechu, jak przetłumaczyłam tytuł jako „Kevin alone in the house“ (może bardziej chodziło o „Watching Keving alone in the house“, co ona określiła przymiotnikiem „creepy“ lol). Angielski tytuł brzmi „Home Alone“.

Z powodu niepewnej pogody (zanosiło się na deszcz), śpiewanie kolęd zostało przeniesione do School of Arts, czyli miejskiej auli. Nie spodziewałam się takiej organizacji! Na scenie siedziało czterech skrzypków, flecista, klarnecistka, saksofonista i chłopak grający na oboju (obojczyk...?!). Z przodu stała dyrygentka, a za nimi stało parę dorosłych tworzoących chór. A, większość muzyków była w wieku szkolnym. Był nawet Święty Mikołaj!

wspólne śpiewaniu kolęd
Jak się okazało, znałam prawie wszystkie kolędy, więc sobie pośpiewałam. Kojarzyłam je z lekcji angielskiego w Polsce, gdzie to namawialiśmy nauczycieli na lekcję o Bożym Narodzeniu, żeby nie przerabiać gramatyki... A Ana dostała burę od Św.Mikołaja za nieśpiewanie, hahaha!

Poznałam też australijskie kolędy. Są strasznie śmieszne. To znaczy, dla mnie są. Bo opowiadają o letniej pogodzie, wskakiwaniu do basenu, jeżdżeniu ute, grillowaniu, o kangurach, kookaburrach, wombatach i innych australijskich istotach. Będę musiała wam wstawić parę tekstów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz