niedziela, 5 września 2010

Tamworth

Wczoraj z samego rana (w sobotę!) Jodie, Mark i ja wsiedliśmy do samochodu, zgarnęliśmy Donnę po drodze i pojechaliśmy do Tamworth. Przejeżdżaliśmy przez szczyt Wielkich Gór Wododziałowych. E tam, „wielkich“... Takie tam pagórki.:D Jak wracaliśmy było magicznie, bo jechaliśmy w chmurze, widoczność – 10 m.

Tamworth jest zwane Stolicą Muzyki Country. Na obrzeżach miasta stoi olbrzymia złota gitara. To wielokrotne powiększenie najważniejszej nagrody dla muzyków country. A tuż obok McDonald’s, gdzie weszliśmy na morning tea.

ja, Donna i GITARA
Jodie i Donna (Leanne też, ale zrezygnowała) zostały wybrane do drużyny kobiet z Hunter Valley w rugby union (nie mylić z rugby league, ani AFL, narazie nie pytajcie, czym się różnią!). Najpierw miały trening, więc razem z Markiem pojechałam do sklepu kupić produkty na sernik królewski (który zrobiłam dzisiaj). Zaczęły grać o 12:30. Bilans ofiar: zakrwawiony nos Jodie (dostała kolanem) i obolała głowa Donny (dostała kolanem). Brutalny sport. Ale trochę im pozazdrościłam tych strojów, więc spróbuję dołączyć do drużyny touch football’u w Merriwie gdy zaczną trenować, czyli w październiku/listopadzie.



W drodze powrotnej zahaczyliśmy o KFC na lunch. W Merriwie byliśmy na 17:30, czyli idealnie, by podrzucić mnie do kościoła. Po mszy zostałam porwana (hahaha, żartuję, spokojnie) do Nixonów, gdzie zjedliśmy chińską kolację siedząc w półsalonie na fotelach, krzesłach, podłodze, wśród słoików z makaronem i płatków śniadaniowych, śmiejąc się rozpuku. Do domu wróciłam padnięta po 21.


Rada dnia: Nie syp dwóch łyżeczek cukru do małej karmelowej latte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz