czwartek, 16 września 2010

Farley


Niedzielę i poniedziałek spędziłam w magicznym miejscu, na farmie Farley.

Stary dom na wzgórzu, pełen wspomnień z młodzieńczych lat dziadków, otoczony stodołami, w których są snopy zboża, na które trzeba się wspinać, żeby poszukać jaj. Lepszego miejsca kury nie mogły znaleźć. Przy drabinie bacznie czuwa mała owieczka, nazwana Rose. W kuchni unosi się zapach sticky date pudding i karmelowego sosu.

Z niedzieli na sobotę razem z Jodie nocowałyśmy u jej dziadków. Rano, po kościele (ja – moim, oni – anglikańskim), pojechaliśmy do sklepu kupić jogurty i w porze morning tea dotarliśmy na farmę Farley. Po herbatce, Anzac biscuits i scones z Nutellą poszłyśmy na spacer po ogródku. Dookoła domu rosną drzewa pomarańczowe, cytrynowe, morelowe, krzewy passionfruit, jabłoń, grusza, róże... Odwiedziłyśmy też kury, indyki i świnie. Po lunchu poszłyśmy nakarmić małą owieczkę, Rosie! Ona jest taka urocza. Ale i tak moim ulubionym zajęciem, niezmiennie od paru tygodni, jest zbieranie jaj. Musiałyśmy się nawet wspinać po snopach zboża. Gdzie te kury nie wejdą...! Razem Jodie poszłyśmy przywitać się z jej ciocią, która mieszka w domu obok, na tej samej farmie. Mają ogromny, nowy dom. Okna w salonie sięgają od podłogi do sufitu! A widok niesamowity – pola, wzgórza... Zero wieżowców, ruchu drogowego, elektrowni, wścibskich sąsiadów. Żyć, nie umierać.
mówiłam, wszędzie można je znaleźć 
kto zauważył?


świniak
krzywe drzewo w Farley


lambie

Po południu zabrałyśmy się za gotowanie. Wiele razy słyszałam o zdolnościach kulinarnych babci Jodie. Ponoć piecze wspaniałe jabłeczniki... Tego dnia jednak zrobiłyśmy sticky date pudding, czyli pudding z daktylów w sosie karmelowym! Mniam. Dotychczas jadłam go tylko kupionego w sklepie, u Whale’ów. I tak go pokochałam od samego początku.

Na dinner (albo tea, jak to mówią Inderowie) była pieczeń ze świni. Następnym razem nie zamierzam jeść chrupkiej świńskiej skóry. To znaczy nie była taka zła, ale mam chyba jakieś psychiczne uprzedzenia... Sama pieczeń była dobra, i brokuły i ziemniaki, i słodkie ziemniaki.

Po tea wreszcie nadszedł czas na nasz deser. Chyba nie muszę mówić, że był pyszny? I że jedliśmy go z lodami waniliowymi, jak 90% deserów tutaj.

sticky date pudding i ta radość na mojej twarzy
Gdy już zadowoliłam swoje kubki smakowe, poszłam się umyć. Przejęłam ten zwyczaj wczesnego mycia się od Jodie. Bardzo mi się podoba. Często nawet bierzemy prysznic przed kolacją i później sobie chodzimy w piżamkach, gotowe do spania... W domu chodzę się myć ok.21.30. Tutaj czasem nawet o tej porze już leżę w łóżeczku.:D

W telewizji był Iron Man. Tak się wciągnęłyśmy, że musiałyśmy obejrzeć do końca, czyli poszłyśmy spać dopiero po 23!

Przed naszym przyjazdem do Farley Jodie opowiadała mi historię jak to zabrała swoją exchange student’kę z Nowej Zelandii do domu babci i ta się bała, bo to stary dom, w nocy można słyszeć dziwne dźwięki, czasem ktoś chodzi z latarką... Babcia sprawdza, czy wszystko w porządku u wnuczków. Łóżka ze sprężynami skrzypią przy każdym ruchu i zapadają się pod ciężarem śpiącego, czyli leży się w dołku. Ale co tam, byłam zmęczona – zasnęłam bez problemu.

Następnego dnia Jodie wstała raniutko, żeby, jak nakazuje tradycja, zrobić jajecznicę dziadkowi. Później, jak nakazuje druga tradycja, wypiła kawę z babcią. Ja poleżałam dłużej w łóżeczku, bo nie musiałam iść do szkoły. Year 11 pisał egzaminy z angielskiego i chemii, z których ja zrezygnowałam. Postanowiłam za to pomóc Jill (babci Jodie).

Po śniadaniu poszłyśmy nakarmić owieczkę i świnie oraz wypuściłyśmy kury. Została nam godzina na prace w ogrodzie, a dokładniej wyrywanie chwastów – wiosenne porządki. Urządziłyśmy sobie morning tea i pojechałyśmy do Merriwy na Meals on Wheels. Już tłumaczę co to takiego. To akcja społeczna. Wolontariusze rozwożą gorące posiłki do starszych mieszkańców miasta. Jill jest jednym z takich wolontariuszy i tego dnia chciałam jej pomóc. Obiady są przygotowywane w kuchni lokalnego szpitala. Miałyśmy 5 przystanków, w sumie pięć ludzi, a pojechałyśmy razem z koleżanką Jill. Bardzo cieszę się, że mogłam wziąć w tym udział. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. A każdy udział w akcjach wolontariatu sprawia mi radość.

O 13:00 na Farley przyjechała Karlie (dziewczyna brata Jodie, Stuarta) z jej córeczką Claire. Razem zjadłyśmy lunch i pogadałyśmy chwilę. Później wzięłyśmy Claire, żeby zobaczyła jak karmimy owieczkę. Claire to cudowne maleństwo, no ciągle się uśmiecha. Pozbierałyśmy też jajka. W sumie bilans dnia wyniósł 16 jaj.

Karlie z Claire pojechały do domu, a my na inną farmę Inderów, Elimatta. Tam czekał na nas Geoff (dziadek Jodie), jego pies i owce. „Pomagałam“ im zaganiać zwierzęta do zagrody. Chciałam pomóc, ale trochę się o mnie bali, więc stałam z boku i się patrzyłam, zrobiłam też parę zdjęć. Owce miały być strzyżone w czwartek (czyli dzisiaj), a zapowiadało się na deszcz, więc musiały być schowane w stodole, żeby ich wełna się nie zmoczyła.
Geoff i Jill

Około 16:30 wróciłyśmy na Gwandallę, po drodze zwiedzając stary, opuszczony dom, w którym wychowywał się Mark i jego rodzeństwo.

Jill powiedziała, że wyśle list do moich rodziców.

2 komentarze:

  1. Ty gdzie się nie ruszysz to pieczesz jakieś ciasta albo nasze albo ich (gospodarzy) i ty to wszystko dasz radę zjeść ??? no nie wiem co o ty myśleć . . . ?

    OdpowiedzUsuń
  2. bo ja tu postanowiłam nauczyć się gotować.

    OdpowiedzUsuń