sobota, 29 stycznia 2011

Niedziela w Newcastle

Z Sydney Martin wrócił do Merriwy, a my z Lesley i Ellenor postanowiłyśmy spędzić dwa dni u Nany w Newcastle.

W niedzielę przed południem wykorzystałam szansę i razem z Ellenor poszłam na polską Mszę Świętą w katedrze. Miło było usłyszeć ojczysty język! To moja pierwsza polska msza za granicą.

Później Ellenor zabrała mnie na krótką wycieczkę objazdową po Uniwersytecie w Newcastle. Campus jest ekstra. Mają tam wszystko, czego dusza zapragnie! No i też nie jest tak daleko do oceanu.

O 13:30 Ellenor wysadziła mnie przy Charlestown Square, zwanym Charlie, czyli nowym centrum handlowym, gdzie spotkałam się z Danielą i jej host rodzicami (czyli rodzicami Ammie). Zjadłam lunch, trochę połaziłyśmy w poszukiwaniu rzeczy na Australia Day... Spence’owie zabrali mnie do swojego domu i po paru minutach odwieźli mnie i Danielę na moją ukochaną Redhead Beach!

Pomyślałam, że pokażę Wam jak wygląda surf shop.
Wszędzie ich tu pełno.
Tego dnia wiał spory wiatr. Ale nigdy nie widziałam tylu ludzi na tej plaży. Chwilę poleżałyśmy w słońcu, a potem poszłyśmy na spacer. Wypatrzyłyśmy kitesurferów! Po 15 minutach już byłyśmy na brzegu naprzeciwko nich. Usiadłyśmy na piasku, gdzie dosięgała nas woda i zaczęłyśmy ich obserwować. To niesamowite! Kitesurfing zawiera w sobie elementy latania, słowo daję. Jak zazwyczaj w śniegu, tym razem zrobiłam anioła na piasku. Musiałam go robić trzy razy, bo zanim zdążyłam wstać i zobaczyć moje dzieło, zalewała je woda!
Wróciłyśmy na main beach i poszłam opłukać się w wodzie. Mimo, że około 11 rano tego dnia na Redhead zauważono rekina, kolejnego bronze whaler...:D

Po plaży Brad odwiózł mnie do domu Nany. Już nic więcej się nie działo, siedziałyśmy w domu i oglądałyśmy filmy na podstawie książek Nory Roberts. A, i Hairspray. To nawet dobrze, bo byłam zmęczona po paru godzinach na słońcu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz