wtorek, 25 stycznia 2011

Mój 12-dniowy pobyt u Ammie

Ta notka będzie opisem całych moich wakacji, które spędziłam z rodziną Ammie. Dwie poprzednie notki były szczegółowe, o tych najważniejszych wydarzeniach... Ale w pozostałe dni też się nie nudziłam, o nie!

Myślę, że dobrze by było gdybym przedstawiła pierwszoplanowych bohaterów mojej opowieści. Ammie, jak już wiele razy wspominałam, jest exchange studentką w Polsce. Dotarła tam dwa dni temu! Gyd byłam w Newcastle pracowała w dwóch miejscach, po 9 godzin dziennie, więc nie widziałam jej zbyt często... Ale i tak, chwile, które spędziłyśmy razem, utwierdzają mnie w przekonaniu, że jak wrócę do Warszawy, będziemy się świetnie bawić! Naprawdę dobrze się z nią dogaduję. Zresztą, tak samo mam z całą jej rodziną...
Liam, to czternastoletni brat Ammie. Trenuje piłkę nożną, ale lubi sport każdego rodzaju. Mam nadzieję kiedyś go zobaczyć, gdy surfuje! Liam zawsze ma do powiedzenia coś śmiesznego, albo robi coś, co rozśmiesza wszystkich dookoła. Nie można się z nim nudzić.
Kathleen – mama Ammie. Akurat była na urlopie gdy z nimi mieszkałam, więc zajmowała się mną i Danielą. Jest bardzo opiekuńcza, zawsze miała dla nas gotowe ręczniki i wodę w butelkach, gdy wybierałyśmy się na plażę. Pamiętać: co dwie godziny należy nakładać nową warstwę kremu z filtrem UV. Ale ogólnie Kathleen jest urocza, w wielu względach znalazłam w niej bratnią duszę. Zapamiętała parę słówek po polsku (raz pokręciła lodówkę z lustrem i wyszło „Lodustro“). I wyściskała mnie bardzo mocno, gdy wsiadałam w pociąg do Merriwy.
Brad – tata Ammie. Pracuje gdzieś tam chyba w ochronie w nowym centrum handlowym w Charlestown, Newcastle. Kocha sport. W dni robocze, codziennie chodzi na siłownię, a w weekendowe poranki pływa w basenie przy oceanie (to taka prostokątna część oceanu, oddzielona betonem... w sensie basen w oceanie, w Merewether, Newcastle). Brad lubi żartować i się wygłupiać, szczególnie z Liamem.
Kuta i Indy – dwa sznaucery Spence’ów. Bardzo posłuszne! Indy jest dość stary, ale Kuta jest szczeniakiem. Na pierwszy rzut oka trudno je rozróżnić, ale Kuta ma przekrzywiony ogon. Raz wzięłam Kutę na spacer na plażę. Przybiegał na każde moje zawołanie!
Daniela, to exchange studentka z Meksyku. Spence’owie to jej host rodzina. Przyjaźni się z Idoią z Hiszpanii i Alex ze Szwajcarii. Trochę znudziła się plażą po tym, jak zaciągałam ją tam każdego dnia!

No, to co tam się działo oprócz Sylwestra w Sydney i moich dwudniowych urodzin... O. Surfing.



Tu mam dużo do napisania! Spence’owie obiecali mi, że pouczą mnie surfingu, jako że Ammie, Liam i Brad potrafią stanąć na desce. A Kathleen zna podstawy. Dlatego mama Ammie zabrała mnie na plażę jednego pochmurnego poranka. Blacksmith Beach uchodzi za plażę z najmniejszymi falami.


Podjechałyśmy tam i stwierdziłyśmy, że jest nieźle, więc wzięłyśmy deski. Najpierw Kathleen pokazała mi jak stanąć na desce – ćwiczyłyśmy na piasku. Po jednym razie już miałam wejść do wody... Jestem pewna, że aż zbladłam ze strachu. Fale może nie były ogromne, ale, jak się okazało, były... miażdżące. Kathleen kazała mi się położyć na desce, akurat nadchodziła „idealna“ fala i popchnęła mnie do przodu. Nie wiedziałam co robić, od razu znalazłam się pod wodą, deska popłynęła w zupełnie inną stronę, nie udało mi się wydostać głowy z pod wody przed brzegiem, jakieś 30 sekund! I got smashed, jak to później mówiłam. Wyszłam z wody, zmarznięta, roztrzęsiona, cała w piasku. Jak mówię „cała“ myślę naprawdę cała, czułam piasek w buzi i miałam go mnóstwo nawet w uszach. Nic przyjemnego. Piękny surfing, tak? Zażartowałam, że powinnyśmy raczej pójść surfować na jeziorze.

Tu tego nie widać, ale fale były duże!


I tak zrobiłyśmy! Fal tam nie było żadnych, ale zabawa przednia. Opanowałam stanie na desce. If you look down, you’ll fall.

Lake Macquarie












Tydzień później wzięłam udział w prawdziwej lekcji surfingu, w Redhead Mobile Surf School. Brad i Kathleen mnie namówili, powiedzieli, że będzie zupełnie inaczej niż z Kathleen, że będzie paru doświadczonych instruktorów, którzy powiedzą mi co robić. I to był fantastyczny pomysł. W mojej grupie początkujących byłam najstarsza, co dodawało mi odwagi. W miejscu, gdzie pływaliśmy, ocean był PEŁNY glonów i tych wszystkich nieprzyjemnych roślin podwodnych. Najpierw mieliśmy długą lekcję teorii, na lądzie, potem probowaliśmy pływanie na fali (leżenie na desce i pływanie z falą do brzegu), później następna lekcja teorii, a na końcu próbowaliśmy stanąć na fali. Gdy pierwszy raz stanęłam na więcej niż 2 sekundy, zapiszczałam z radości! Byłam taka szczęśliwa, nawet nie wiecie jak to poprawia humor. Słyszałam też radosne okrzyki Brada z brzegu i Liama, który nurkował w wodzie parę metrów ode mnie. Yaaay! Udało mi się stanąć na desce na dłuższy czas dwa razy. Nie spodziewałam się, że po dwóch godzinach będę taka obolała... Jak już usiadłam na kanapie w domu, nie mogłam wstać. Poważnie. Przeleżałam caały wieczór. Mam nadzieję, że będę miała szansę stanąć na desce kolejny raz!!!







Pewnie pamiętacie jak w notce o moich urodzinach, wspominałam o planach pójścia na spacer na plażę w nocy w poszukiwaniu krabów. Zrobiliśmy to parę dni później. Około 21 założyliśmy świecące patyczki na obroże psów i zabraliśmy latarki. Spacer bardzo mi się podobał, na plaży w nocy było tak... nastrojowo. Znaleźliśmy parę krabów. Te kraby są nazywane „ghost crabs“, bo są tak białe, że prawie przezroczyste!
Nad brzegiem morze utworzyły się malutkie, metrowe, piaskowe klify, czyt. zjeżdżalnie. Hahaha, nie mogłam się oprzeć tej zabawie!
krab-duch

Ok. Jeden wieczór nazwaliśmy „meksykańskim“ , a Daniela rozporządzała w kuchni, gdy robiłyśmy tortille! Na początku miałyśmy z tym dużo problemów, ale liczy się efekt... Nie?


Wstawiam też jedno zdjęcie, tuż po skończeniu mojej urodzinowej Pavlovej. Przypominam: beza, bita śmietana i owoce. Mniam!


A, i nie mogę zapomnieć o spiders! Zawsze-działający-przepis na kopa energii w lato. Napój gazowany + lody waniliowe.



Raz pojechaliśmy do domu siostry Kathleen, która ma basen! Ku uciesze Danieli – ona o wiele bardziej woli basen od plaży, właściwie nie przepada za piaskiem i nie weszłaby do oceanu gdyby fale były większe od niej (i to ona mieszka 10 minut od plaży, haha).




Co do Danieli nie przepadającej za plażą: raz zabrałam ją na spacer. Popatrzcie sobie na zdjęcia plaży Redhead. Przypomina mi trochę plażę w Krynicy Morskiej, też są na niej wydmy...




Ta sama siostra Kathleen ma konia na obrzeżach Newcastle. Jednego poranka, gdy Daniela jeszcze spała, pojechałyśmy go odwiedzić (siostra Kathleen jest na wakacjach w Stanach i ktoś musi co jakiś czas pojeździć na koniu, żeby się nie nudził). Koń nazywa się Jack i jest śliczny. Po mojej ostatniej przygodzie na koniu, gdy to prawie z niego spadłam, teraz byłam bardziej ostrożna i nie pozwoliłam Jackowi nawet cwałować. Cieszę się, że umiem już „sterować“ koniem, jak najdziwniej to brzmi – nie wiem jak to inaczej nazwać...

ja na Jacku

Za to brat Kathleen i jego żona oczekują dzidziusia! Udało mi się załapać na baby shower, zresztą pierwszy w moim życiu. Było mnóstwo zabawy - same dziewczyny, słodkie ciasteczka z różowym lukrem i dużo gier typu: rysowanie tej rodziny za 20 lat, bingo ze słowami związanymi z dzieckiem, zgadywanie, jak duży jest brzuch przyszłej mamy itd....

Jednego popołudnia chciałam pojechać do tych basenów w oceanie w Merewether, jednak Ammie była od razu po pracy, zmęczona, więc w końcu zdecydowaliśmy się pójść na spacer na „rock pools“ tuż obok basenu. Ammie zna nazwę gatunku każdego najmniejszego ślimaka i innych morskich żyjątek, które można tam znaleźć. To było takie interesujące!


ślimakowe szlaczki

Hahahahahahaha. Zapomniałam o weselu. Idoia i Alex wzięły ślub... fikcyjny. Zaręczyny mnie ominęły, z miesiąc temu. To wszystko dla śmiechu. Daniela była fotografem, Marissa (Australijka która właśnie wyjechała do Hiszpanii na wymianę) była świadkiem, a ja, tuż przed wydarzeniem, zostałam zaszczycona rolą... księdza!!! Wszystkie ubrałyśmy się w adekwatne stroje, w host domu Alex znalazło się nawet przebranie dla mnie! Host mama Alex zawiozła nas do ładnej kapliczki (jak na ironię w ośrodku psychiatrycznym), gdzie odbyła się ceremonia. Nie mogłyśmy przestać się śmiać. Dzień z dziewczynami był bardzo udany, później poszłyśmy nad jezioro, żeby wskoczyć do wody. Rano było pochmurno i założyłam dżinsy, a potem dzień się rozpogodził i było około 30 stopni. Skończyło się na tym, że pożyczyłam szorty i okulary przeciwsłoneczne od Alex.:D Daniela i Marissa też pożyczyły od niej parę rzeczy.


ja i Marissa nad jeziorem
Jednego wieczoru zamówiliśmy fish&chips i zjedliśmy kolację na plaży. Czekaliśmy na zachód słońca... Nie zdążyliśmy obejrzeć go do końca, bo po parunastu minutach zaskoczyła nas ulewa! Za to, jakby to było wynagrodzenie, zobaczyliśmy dwie, prawie równoległe tęcze.












W przedostatni poranek mojego pobytu wstałam bardzo wcześnie, bo chciałam zobaczyć wschód słońca nad oceanem. Tak jak sobie wymarzyłam. Brad zawiózł mnie samochodem. Nie mogłam ukryć mojego rozczarowania, gdy okazało się, że jest tak pochmurno, że nie zobaczę ani promyczka wschodzącego słońca!!! Siąpił deszcz i było ponuro. A i tak spotkałam paru innych ludzi, z aparatami gotowymi do pięknych ujęć.


I tak nadszedł czas na poniedziałek 10 stycznia i musiałam powiedzieć „Goodbye, Redhead!“ Wyściskałam Kathleen i razem z Danielą wsiadłam do pociągu do Muswellbrook’u, skąd mieli nas odebrać Martin z Lesley. Bo Daniela odważyła się przyjechać na farmę na 5 dni, o czym w następnej notce...

Mój pobyt w Redhead był udany na 100%, cieszę się, że mogłam poznać wspaniałą rodzinę Spence’ów. Jestem pewna, że to nie moja ostatnia wizyta w ich domu (tak naprawdę byłam już tam raz od tego czasu). Ammie jest teraz w Warszawie i już nie mogę się doczekać, gdy będę mogła pokazać jej moje miasto!

1 komentarz: