Cały zeszły weekend (włączając w to piątek oraz poniedziałek i wtorek) spędziłam z Lesley (moją nową host mamą) i Aną (moją nową host siostrą). A, bo w czwartek po szkole przeprowadziłam się do Nixonów!
Wszystko zaczęło się od Caitlin, Australijki, która w styczniu jedzie na roczną wymianę do Francji z Rotary. Caitlin wyprawiała swoje 18.urodziny 5 listopada i zaprosiła wszystkich inbound students i outbounds do swojego domu w Newcastle. Szczęśliwie udało nam się zorganizować cały weekend, bo uwierzcie, nie tak łatwo jest dostać się z Merriwy na wybrzeże tylko z powodu jednej imprezy.
Tak więc w piątek razem z Aną wstałyśmy rano i Martin podwiózł nas na stację kolejową do Muswellbrook. Okazało się, że Max (ten chłopak z Austrii) będzie jechał tym samym pociągiem. W okolicach Maitland (przedmieścia Newcastle) pociąg stanął na paręnaście minut, bo niektóre z torów zostały zalane przez powódź! W ostatnich tygodniach było naprawdę dużo burz... Każdy farmer w Merriwie (a jest ich niemało) chodzi zmartwiony, bo zboże gnije z nadmiaru deszczu. A zapowiadali najlepszy rok, bo nie było suszy. Ach. No, ale wracając do pociągu. Na podmokłych terenach wzdłuż torów zobaczyłam parę czarnych łabędzi! Były piękne. Tutaj są tak samo pospolite jak u nas białe.
W porze lunch’u dojechałyśmy na stację Hamilton, gdzie spotkałyśmy się z Lesley (ona pojechała do Newcastle w środę), Max został w pociągu. Poszłyśmy do restauracji i zamówiłyśmy nachos. Było naprawdę dobre, ale tak strasznie dużo! Nie dałyśmy rady zjeść wszystkiego.
|
śmiercionośne nachos |
Później poszłyśmy do wielkiego centrum handlowego Westfield i chodziłyśmy po sklepach ze dwie godziny. Kupiłam sobie szorty, takie wygodne, niezbędne na touch footy... Też pierwszy raz w życiu kupiłam sobie sama biżuterię – srebrny łańcuszek ze skaczącym kangurem. Lesley twierdzi, że to dobry znak, gdy kobieta zaczyna sobie sama kupować takie rzeczy.:D
Potem pojechałysmy do domu mamy Lesley (kazała mi na siebie mówić Nana, czyli Babcia!). Nany nie było w domu, bo pojechała na weekend do swojej drugiej córki. Wyszykowałyśmy się na imprezę i Lesley odwiozła nas do domu Caitlin. Było sporo osób, z 80, a jakaś 1/3 to wymieńcy. Naprawdę dobrze się bawiłam! A Caitlin możecie pamiętać z wiosennych wakacji, to ona zaproponowała drive-in.:) Około 1 w nocy Lesley nas odebrała. Potem siedziałyśmy w kuchni do 3 nad ranem dyskutując o imprezie i nie tylko… Taki de-briefing.;)
Następnego dnia pospałyśmy trochę dłużej i do południa leniuchowałyśmy w domu. Potem wsiadłyśmy w samochód w poszukiwaniu wielkiego outlet'u. Po drodze zwiedziłyśmy parę pięknych miejsc, jak Mark's Point w Newcastle, widziałam też mojego pierwszego pelikana, a właściwie całe stado, zjadłyśmy bacon & egg rolls w Norah Head (to miasteczko przywołuje mi na myśl dom Ani Shirley, gdy mieszkała na wybrzeżu!)...
W końcu nie trafiłyśmy do outlet'ów, okazało się, że gdzieś je przenieśli. Na szczęście znalazłyśmy duże centrum handlowe.
|
Mark's Point, widok na Lake Macquarie |
|
pan pelikan! |
|
surfer! |
|
Norah Head |
|
Ana z Lesley |
W niedzielę wstałam z samego rana, żeby pójść na mszę o 8:45. Później zjadłyśmy śniadanie i wsiadłyśmy do samochodu. Cel: Nelson Bay. Przepiękne miasto nad zatoką, miejsce weekendowych wypadów dla mieszkańców Newcastle (tak jakby nie mieszkali nad oceanem, pfff). Nelson Bay słynie z rejsów, podczas których obserwuje się delfiny i wieloryby. I to był główny punkt naszej wycieczki! Poza tym Lesley mieszkała parę lat w Nelson Bay i ma tam wiele znajomych. Mieszkałyśmy w domu Rowan, dobrej koleżanki Lesley. Rowan jest zwariowana i baaardzo gadatliwa. Niewątpliwie dostarczała nam dużo rozrywki.:D
|
ja z Aną; miało być widać łódki w porcie za nami... |
Zjadłyśmy lunch (pizzę wegetariańska; była yumm) w barze nad portem. A potem wsiadłyśmy na łódkę!
W sumie widziałyśmy sześć wielorybów. To było NIESAMOWITE. Nigdy wcześniej nie widziałam wielorybów. To były trzy pary matek-wielorybów z małymi wielorybkami (które były olbrzymie). Skakały. I wypuszczały wodę ze grzbietów. Zrobiłam mnóstwo zdjęć, mam parę niezłych!
|
aaa! Uluru pod wodą!!! |
Australię nawiedziła klęska żywiołowa. Powyżej Uluru, święta skała Aborygenów, została otoczona wodą! Od tamtego czasu mieszkam na łódce, bo cały kontynent zamienił się w ocean.
|
wieloryb skaczący na plecy :)
bydle |
To był tylko taki żart z Uluru. Ale wyspa wygląda podobnie, nie? ;)
Na łódce powstał nasz żart o rubbish dolphins. Bo Rowan mieszka w Nelson Bay i widzi je ciągle. Szczególnie we wtorki, gdy grilluje ze znajomymi na wybrzeżu. Rubbish dolphins! They're there all the time. I teraz wszystko jest 'rubbish' jeśli jest zawsze w jednym miejscu.
|
Zatoka Nelsona |
W poniedziałek pozwiedzałyśmy Nelson Bay. Zaszłyśmy do muzeum Port Stephens i prawie wspięłyśmy się na Tomaree Head. Było dość ciepło, więc nie miałyśmy siły wspiąć się na całą górę... Chociaż widok jest ponoć piękny. Powyżej Nelson Bay, widok z połowy Tomaree Head. Weszłyśmy na paręnaście minut na plażę. Stamtąd zobaczyłyśmy kolejnego wieloryba! Dziewczyny też przyuważyły delfiny, ale ja nie mogłam się ich dopatrzeć...
|
BUZIAKI Z AUSTRALII
dla was, kochani :* |
|
zdecydowanie 'gone surfing' |
Tego samego dnia po południu wróciłyśmy do Newcastle. Po drodze szalała burza. Całą przespałam.:D Byłam nieźle zmęczona, głównie imprezą Caitlin i przebywaniem z Rowan... Ale weekend był super! Wieczorem obejrzałyśmy Prince of Persia, a we wtorek z rana spakowałyśmy nasze bagaże do bagażnika. Zaszłyśmy do sportowego sklepu, bo Ana musiała kupić parę ciepłych ubrań. W styczniu jedzie na swoją rotariańską wymianę do Finlandii.:) A, chyba wam nie wspomniałam, że byłyśmy w Mortels, sklepie pełnym UGG boots! Były w przeróżnych kolorach, kształtach, wszystkie mięciutkie i cieplutkie. W jednej parze butów się kompletnie zakochałam. Już skonsultowałam się z rodzicami i jeśli ciągle tam będą gdy pojadę do Newcastle następnym razem, to je kupię.:D Drugie ugg boots. Ale są urocze, naprawdę!
Wróciłyśmy do domu w idealnej porze na kolację. Kuchnia była ciągle w remoncie, więc to wyglądało tak:
|
kolacja w kuchni :D |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz