niedziela, 14 listopada 2010

Newcastle & Nelson Bay

Cały zeszły weekend (włączając w to piątek oraz poniedziałek i wtorek) spędziłam z Lesley (moją nową host mamą) i Aną (moją nową host siostrą). A, bo w czwartek po szkole przeprowadziłam się do Nixonów!

Wszystko zaczęło się od Caitlin, Australijki, która w styczniu jedzie na roczną wymianę do Francji z Rotary. Caitlin wyprawiała swoje 18.urodziny 5 listopada i zaprosiła wszystkich inbound students i outbounds do swojego domu w Newcastle. Szczęśliwie udało nam się zorganizować cały weekend, bo uwierzcie, nie tak łatwo jest dostać się z Merriwy na wybrzeże tylko z powodu jednej imprezy.


Tak więc w piątek razem z Aną wstałyśmy rano i Martin podwiózł nas na stację kolejową do Muswellbrook. Okazało się, że Max (ten chłopak z Austrii) będzie jechał tym samym pociągiem. W okolicach Maitland (przedmieścia Newcastle) pociąg stanął na paręnaście minut, bo niektóre z torów zostały zalane przez powódź! W ostatnich tygodniach było naprawdę dużo burz... Każdy farmer w Merriwie (a jest ich niemało) chodzi zmartwiony, bo zboże gnije z nadmiaru deszczu. A zapowiadali najlepszy rok, bo nie było suszy. Ach. No, ale wracając do pociągu. Na podmokłych terenach wzdłuż torów zobaczyłam parę czarnych łabędzi! Były piękne. Tutaj są tak samo pospolite jak u nas białe.

W porze lunch’u dojechałyśmy na stację Hamilton, gdzie spotkałyśmy się z Lesley (ona pojechała do Newcastle w środę), Max został w pociągu. Poszłyśmy do restauracji i zamówiłyśmy nachos. Było naprawdę dobre, ale tak strasznie dużo! Nie dałyśmy rady zjeść wszystkiego.


śmiercionośne nachos
Później poszłyśmy do wielkiego centrum handlowego Westfield i chodziłyśmy po sklepach ze dwie godziny. Kupiłam sobie szorty, takie wygodne, niezbędne na touch footy... Też pierwszy raz w życiu kupiłam sobie sama biżuterię – srebrny łańcuszek ze skaczącym kangurem. Lesley twierdzi, że to dobry znak, gdy kobieta zaczyna sobie sama kupować takie rzeczy.:D

Potem pojechałysmy do domu mamy Lesley (kazała mi na siebie mówić Nana, czyli Babcia!). Nany nie było w domu, bo pojechała na weekend do swojej drugiej córki. Wyszykowałyśmy się na imprezę i Lesley odwiozła nas do domu Caitlin. Było sporo osób, z 80, a jakaś 1/3 to wymieńcy. Naprawdę dobrze się bawiłam! A Caitlin możecie pamiętać z wiosennych wakacji, to ona zaproponowała drive-in.:) Około 1 w nocy Lesley nas odebrała. Potem siedziałyśmy w kuchni do 3 nad ranem dyskutując o imprezie i nie tylko… Taki de-briefing.;)

Następnego dnia pospałyśmy trochę dłużej i do południa leniuchowałyśmy w domu. Potem wsiadłyśmy w samochód w poszukiwaniu wielkiego outlet'u. Po drodze zwiedziłyśmy parę pięknych miejsc, jak Mark's Point w Newcastle, widziałam też mojego pierwszego pelikana, a właściwie całe stado, zjadłyśmy bacon & egg rolls w Norah Head (to miasteczko przywołuje mi na myśl dom Ani Shirley, gdy mieszkała na wybrzeżu!)...

W końcu nie trafiłyśmy do outlet'ów, okazało się, że gdzieś je przenieśli. Na szczęście znalazłyśmy duże centrum handlowe.

Mark's Point, widok na Lake Macquarie

pan pelikan!

surfer!

Norah Head

Ana z Lesley
W niedzielę wstałam z samego rana, żeby pójść na mszę o 8:45. Później zjadłyśmy śniadanie i wsiadłyśmy do samochodu. Cel: Nelson Bay. Przepiękne miasto nad zatoką, miejsce weekendowych wypadów dla mieszkańców Newcastle (tak jakby nie mieszkali nad oceanem, pfff). Nelson Bay słynie z rejsów, podczas których obserwuje się delfiny i wieloryby. I to był główny punkt naszej wycieczki! Poza tym Lesley mieszkała parę lat w Nelson Bay i ma tam wiele znajomych. Mieszkałyśmy w domu Rowan, dobrej koleżanki Lesley. Rowan jest zwariowana i baaardzo gadatliwa. Niewątpliwie dostarczała nam dużo rozrywki.:D


ja z Aną; miało być widać łódki w porcie za nami...
Zjadłyśmy lunch (pizzę wegetariańska; była yumm) w barze nad portem. A potem wsiadłyśmy na łódkę!
W sumie widziałyśmy sześć wielorybów. To było NIESAMOWITE. Nigdy wcześniej nie widziałam wielorybów. To były trzy pary matek-wielorybów z małymi wielorybkami (które były olbrzymie). Skakały. I wypuszczały wodę ze grzbietów. Zrobiłam mnóstwo zdjęć, mam parę niezłych!


aaa! Uluru pod wodą!!!
Australię nawiedziła klęska żywiołowa. Powyżej Uluru, święta skała Aborygenów, została otoczona wodą! Od tamtego czasu mieszkam na łódce, bo cały kontynent zamienił się w ocean.

wieloryb skaczący na plecy :)
bydle
To był tylko taki żart z Uluru. Ale wyspa wygląda podobnie, nie? ;)
Na łódce powstał nasz żart o rubbish dolphins. Bo Rowan mieszka w Nelson Bay i widzi je ciągle. Szczególnie we wtorki, gdy grilluje ze znajomymi na wybrzeżu. Rubbish dolphins! They're there all the time. I teraz wszystko jest 'rubbish' jeśli jest zawsze w jednym miejscu.

Zatoka Nelsona
W poniedziałek pozwiedzałyśmy Nelson Bay. Zaszłyśmy do muzeum Port Stephens i prawie wspięłyśmy się na Tomaree Head. Było dość ciepło, więc nie miałyśmy siły wspiąć się na całą górę... Chociaż widok jest ponoć piękny. Powyżej Nelson Bay, widok z połowy Tomaree Head. Weszłyśmy na paręnaście minut na plażę. Stamtąd zobaczyłyśmy kolejnego wieloryba! Dziewczyny też przyuważyły delfiny, ale ja nie mogłam się ich dopatrzeć...

BUZIAKI Z AUSTRALII
dla was, kochani :*

zdecydowanie 'gone surfing'
Tego samego dnia po południu wróciłyśmy do Newcastle. Po drodze szalała burza. Całą przespałam.:D Byłam nieźle zmęczona, głównie imprezą Caitlin i przebywaniem z Rowan... Ale weekend był super! Wieczorem obejrzałyśmy Prince of Persia, a we wtorek z rana spakowałyśmy nasze bagaże do bagażnika. Zaszłyśmy do sportowego sklepu, bo Ana musiała kupić parę ciepłych ubrań. W styczniu jedzie na swoją rotariańską wymianę do Finlandii.:) A, chyba wam nie wspomniałam, że byłyśmy w Mortels, sklepie pełnym UGG boots! Były w przeróżnych kolorach, kształtach, wszystkie mięciutkie i cieplutkie. W jednej parze butów się kompletnie zakochałam. Już skonsultowałam się z rodzicami i jeśli ciągle tam będą gdy pojadę do Newcastle następnym razem, to je kupię.:D Drugie ugg boots. Ale są urocze, naprawdę!

Wróciłyśmy do domu w idealnej porze na kolację. Kuchnia była ciągle w remoncie, więc to wyglądało tak:


kolacja w kuchni :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz