poniedziałek, 25 października 2010

Weekend u Whale’ów


Nareszcie udało mi się spędzić trochę czasu z Helen, moją counsellork’ą. A to ja nie miałam czasu, a to jej nie było w domu... W ten weekend się udało.

Di odwiozła mnie do domu Whale’ów w piątek po szkole. Przyjechałyśmy tuż za Markiem, mężem Helen. Pierwsze, co zrobiłam, to zasiadłam do pianina. Stęskniłam się za graniem, ostatnio miałam szansę trochę poćwiczyć w wiosenne wakacje. Teraz są egzaminy HSC w szkolnej auli, więc nie mogę korzystać z tamtejszego pianina. Helen była w Newcastle i miała wrócić dopiero w piątek ok.19.30, więc pogadałam z Markiem. Obżeraliśmy się jego ulubionymi czipsami.

Gdy Helen wróciła, zrobiliśmy kolację – pizzę na pitach. Zjedliśmy ją przed telewizorem na kanapach. Nareszcie! Hahaha, Di nie pozwala nam zanosić żadnego jedzenia na kanapę ani na fotel. Postanowiliśmy obejrzeć film. Wybór padł na „The Notebook“, film na podstawie powieści Nicholasa Sparks’a, więc komedia romantyczna. Mark nie miał nic przeciwko, z niego jest naprawdę romantyczny facet, a Helen tylko powtarza „oh, you’re so cute.“ Uwielbiam ich.:D Film był piękny, naprawdę. Ta para była taka idealna... No dobra, już opowiadam co dalej.

Podczas filmu padło moje ulubione pytanie Mark’a „Do you want any dessert?“ Po 5 minutach przyniósł sticky date pudding z karmelowym sosem i lodami waniliowymi. <3 Później też wypiliśmy kawę i Milo. Lovely evening...

Cieszyłam się jak dziecko, żeby w końcu położyć się do łóżka i popatrzeć na te gwiazdy na suficie. Pamiętacie? Chyba o nich pisałam gdy jeszcze mieszkałam u Whale’ów.

Rano pospaliśmy sobie dość długo, a później zjedliśmy śniadanie na werandzie. Świeciło piękne słońce. Po posiłku pojechaliśmy do IGA zrobić zakupy, a potem do szkoły Helen żeby posadzić parę roślinek do doniczek. Szkoła będzie sprzedawała kwiatki podczas festynu rodzinnego w listopadzie.

podlewam nowo posadzone roślinki soczkiem prosto z farmy robaczków :D

Wróciliśmy do domu na lunch. Znów pograłam na pianinie, gdy Helen załatwiała jakieś sprawy na komputerze. Razem z Helen zrobiłyśmy takie śmieczne świderki z francuskiego ciasta, z parmezanem i tapenadą, żeby zabrać wieczorem. Nawet znaleźliśmy czas na krótką drzemkę. Około 16:30 wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy aż za Scone, na 21. Urodziny Racheal, córki znajomych Whale’ów.

Cała impreza odbywała się w ogrodzie. Były dwa wielkie płócienne namioty, bar, ognisko w takiej rynience... Przyszli i zaprzyjaźnione rodziny, i przyjaciele jubilatki. Słowem mnóstwo osób. Nie było zbyt dużo tańczenia, raczej wszyscy stali i rozmawiali – mieli sobie dużo do powiedzenia, niektórzy nie widzieli się parę lat. Nikogo nie znałam, a też nie praktycznie nie było osób w moim wieku, więc prawie cały czas trzymałam się Helen. Około 22 pojawiła się Grace z mojej klasy, czyli miałam towarzystwo, hurray! Godzinę później zaczął kropić deszcz, więc przemówienia i tort odbyły się w środku. Właśnie, zobaczyłam parę tradycji urodzinowych, których nie znałam. Chociażby te przemówienia – mówiła mama Rach, tata, siostra, najlepszy przyjaciel od dzieciństwa i przyjaciółka ze studiów. W tyle leciały zdjęcia Rach – od dnia urodzin, do niedawnych wydarzeń. Po zdmuchnięciu świeczek z tortu przyjaciółka Rach wręczyła jej wilką szklanę z drinkiem, którą Rach miała wypić do dna! Nie dała rady do końca, więc przekazała dalej mamie, potem mama tacie, a skończyło się na jej bracie. Zwykle robią to mężczyznom, którzy mają wypić półmetrową w wysokości szklanę z alkoholem... Zwykle kończy się na wymiotowaniu.

przemówienie siostry Rach

Po północy wsiedliśmy do samochodu i po godzinnej drodze do domu, którą całą przespałam, przy piosenkach Billy’ego Joel’a, wskoczyliśmy do łóżek.

Rano musieliśmy wstać dość wcześnie, żeby zdążyć do Kościoła na 8:30. Trójka dzieci, w tym moja przyszła host siostra Tamasyn, przystępowały tego dnia do Pierwszej Komunii Świętej. To nie było tak wielkie wydarzenie jak my obchodzimy w Polsce, ale też było ładnie. Bardziej wspólnotowe. Dzieci, tak jak na bierzmowaniu, siedziały w ławkach razem ze swoimi rodzicami. Po mszy wszyscy udaliśmy się do nowej sali imienia Mary MacKillop, do szkoły Helen, która jest obok kościoła, na morning tea. Spędziłam cały czas z Nixonami. Ana jest w trakcie egzaminów, właśnie dzisiaj pisała matmę, a ma jeszcze do zaliczenia teatr i ze dwa egzaminy z biznesu czy jakoś tak... A! Do Nixonów przeprowadzam się 4 listopada, więc już niedługo. W prawdzie, to w przyszłym tygodniu. Tak się cieszę! Kolejna wspaniała host rodzina.:)

Pojechałam do domu razem z Tony’m O’Brien’em. W tę niedzielę obchodziliśmy urodziny Mark’a, mojego host taty. Kristy przyjechała na weekend do domu z Newcastle, byli też Stuart z Karlie i Claire oraz dziadkowie Jodie – Jill i Geoff, a i chłopak Kirsty, Brok. Było bardzo miło, bardzo rodzinnie. I śmiesznie. W Gwandalli nie obejdzie się bez godziny ze śmiechem.


Chyba nie muszę mówić, że byłam dość zmęczona. Po południu położyłam się na dwie godzinki do łóżka. A w poniedziałek do szkoły. Ale to już naprawdę wykracza poza temat weekend’u u Whale’ów.

5 komentarzy:

  1. aaaa! ten film jest tak piekny! tak idealny!:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudnie!!! :)
    eee pogubiłam się troszkę , bo nie śledzę bloga od początku... to nie masz tej samej jednej rodziny przez cały czas trwania programu?

    OdpowiedzUsuń
  3. nie, na wymianach z Rotary zmienia się rodziny. ja będę miała cztery, w przyszłym tygodniu przeprowadzam się do drugiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Aha rozumiem. A co jaki czas je zmieniasz? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. u każdej rodziny będę 3 miesiące. no, może u jednej tylko 2.

    OdpowiedzUsuń