piątek, 15 października 2010

Max w Merriwie

Nie trzeba było długo się zmawiać, chociaż planowaliśmy to od dawna... Max z Austrii mieszka tak blisko mnie, że musieliśmy się spotkać! Godzina drogi, z Muswellbrook do Merriwy. Max wreszcie miał szansę pojeździć na deskorolce w upragnionym skate park’u. A ja lubię uszczęśliwiać ludzi.

Do miasta („miasta“ :D) pojechałam razem z Mark’iem ciężarówką. A właściwie to nie wiem jak nazwać ten rodzaj pojazdu do przewożenia bydła. Mark zabierał parę sztuk krówek do Tamworth, które potem miały być przekształcone w produkty sklepu Woolworths‘... Mniejsza o to. W truck’u było super.

O 15:25, pięć minut przed czasem, przyjechał autobus z Muswellbrook’u, a w nim Max. Zostawiliśmy jego rzeczy w sklepie Di i poszliśmy do skate park’u. Max był załamany. Nie jeździł na deskorolce od 3 miesięcy, a przedtem, w Austrii, był naprawdę dobry. Teraz nic mu nie wychodziło. Za jakiś miesiąc w jego mieście też otworzą skate park i po paru ciężko zapracowanych popołudniach, jego talent powróci.

Dzień wcześniej zastanawialiśmy się, jak tu zorganizować spanie, w którym pokoju Max’a położyć. Bo jedyny wolny jest pokój Kirsty – cały różowy i w serduszkach. Zażartowałam „Let’s go camping in the garden!“. Odpowiedź była natychmiastowa: „Yeah, you can do that.“ Pół godziny po powrocie z miasta następnego dnia, namiot był rozstawiony.
Do drugiej nad ranem graliśmy w Uno, jednocześnie zajadając się Rocky Road – czekolada, ciasteczka i marshmallows w jednym! Kochana Jodie, wpadła na pomysł zrobienia tej pyszności!


Następnego ranka mieliśmy wstać o 7, żeby pomóc Mark’owi przy bydle.  Tylko Jodie się udało. Po śniadaniu ok.9 poszliśmy do zagrody i dowiedzieliśmy się, że Mark waży nowo zakupione krowy. Ja blokowałam wagę, gdy krowa na nią weszła i zapisywałam liczby. Max wypuszczał krowy po zważeniu. Jode pomagała Mark’owi zaganiać krowy do odpowiednich miejsc.

Około 11, po skończonej robocie, spytałam się Mark’a czy mógłby nas zabrać do Goulburn River National Park, Jode chciała się pouczyć do egzaminów. Ten park narodowy jest niedaleko naszej farmy, mieszkamy właściwie przy drodze, która do niego prowadzi. Las i widoki ze wzgórza były niesamowite... Pewnego dnia rozstawię tam namiot i przez parę dni będę chodzić po lesie i odkrywać tamtejszą przyrodę. Czytaj: camping & bushwalking.


Nie miałam żadnego pomysłu co moglibyśmy robić po południu, więc zaczęłam troszkę panikować. Na szczęście Jodie zaproponowała łowienie yabbies, a Max naprawdę się do tego zapalił. Tym razem poszło o sto razy lepiej niż poprzednio. W dwie godziny złowiliśmy 25 yabbies!!! Później wypuściliśmy je na trawę w ogródku.

stary traktor w Elimatta (farma host dziadków)










Nie wiem jak doszło do tego, że Max wziął szlauch i zaczął lać wodę na Jode. Musiałam wyjść w tamte okolice żeby nakarmić koty, więc mi też się dostało. Potem Jodie wzięła szlauch i po paru sekundach byłam cała mokra. Parę metrów ode mnie zauważyłam wiadro i kranik wystający ze ściany domu. Pół minuty później ganiałam Jodie dookoła domu. Byliśmy caaali mokrzy. A pogoda nie była wcale słoneczna. To było świetne! xD

Po nieprzespanej nocy z czwartku na piątek, następnego wieczoru zmordowani padliśmy do śpiworów ok.22. W sobotę rano Max zebrał wszystkie swoje klamoty i razem z Di pojechaliśmy do Merriwy. Znów poszliśmy do skate parku (poszło mu o wiele lepiej!), potem przeszliśmy się po mieście czytając ulotkę o historical town walk. Zaszliśmy na morning tea, albo raczej mrożoną kawę, gorącą czekoladę i ciastko z jabłkami do piekarni i potem już musieliśmy się zbierać. Razem z Di odwiozłyśmy Max’a do Denman, gdzie spotkaliśmy się z jego host mamą, Caroline.


Max w sklepie z wyrobami ręcznymi mieszkańców Merriwy

Max’owi musiało się podobać, bo kłócił się z kimś na Facebook’u, twierdząc, że Merriwa jest lepsza od Newcastle. Pewnie, że jest!

1 komentarz: