Podjęłam decyzję. Wyznaczyłam sobie cel. Nie wracam do Polski bez umiejętności jeżdżenia na koniu. Czemu nie! Spędzam 11 miesięcy w Merriwie, mieszkałam już na trzech farmach, 80% moich znajomych potrafi jeździć na koniu... Mark, mąż mojej counsellorki jest jednym z najlepszych konnych specjalistów w mieście. Obiecał mi, że jak wrócę z Safari, będzie miał dla mnie odpowiedniego konia i zaczniemy lekcje. I tak się stało! Miałam już dwie lekcje. Podczas pierwszej byłam przerażona (nikt mi nie powiedział, że konie są takie wysokie!) i gdyby nie było tam Helen, chyba uderzyłam Marka po głowie za te komentarze „to naturalne, no przecież musisz to czuć!“ – tak, dla niego to jazda konna jest może i naturalna, jak jeździł prawie od urodzenia... Ja spadam! „Nie spadniesz!“.
Pierwsza lekcja z Markiem. Imię "mojego" konia, to Kalhua. |
Druga lekcja to był już wyższy poziom. Mark wziął swojego konia i pojechaliśmy na półgodzinną (a może i dłuższą) przejażdżkę.
- Mark, you need to promise me something. If I say stop, whether we’re trotting or walking, we stop. Alright? Promise?
- No, I can’t promise you that.
- What?! You have to promise! If not, I’m getting off. I’m so scared!
- I’m the boss. If we stop, you’ll never learn how to ride a horse before you go home.
Jęczałam przez pierwsze 10 minut trasy. Biedny Mark. Biedna ja! Najtrudniejsze w tym wszystkim jest złapanie tej pewności siebie. Pod koniec przejażdżki mój rising trot (w Polsce to się nazywa anglezowanie, tak?) był już niezły, udało mi się podnieść prawie 10 razy z rzędu, i to tak parę razy!
Od razu jak wróciliśmy, Helen przygotowała mi kąpiel w wannie. To taka pierwsza w Australii, wcześniej zawsze tylko brałam prysznic. Było bardzo przyjemnie, no i już nie musiałam się martwić o obolałe uda i ramiona następnego ranka!
W zeszły weekend w Merriwie odbywały się zawody w polocrosse. Wybrałam się tam na całą niedzielę.
Polocrosse ma dość proste zasady, już Wam tłumaczę. Na boisku jest sześciu graczy na koniach, po trzech z każdej drużyny. Osoby grają na trzech pozycjach: 1 (Goal Shooter – atak), 2 (Centre – pomoc) i 3 (Goal Defender – obrona). Tylko 1 może strzelać gole. Po 8 minutach (każde 8 minut to „chukka“, cała gra, to 4 chukkas) następuje zmiana graczy – żeby konie się nie zmęczyły.
Na początku każdej chukka sędzia wyrzuca piłkę spoza linii boiska. Z lewej strony zdjęcia - sędzia, Grace z mojej klasy! |
Na koniec każdej chukka brzmi dzwonek. Bardzo stary dzwonek... |
Całe wydarzenie było o tyle wspaniałe, że zobaczyłam Ruth i Lewis’a grających w polocrosse. Kochana Ruth, jak wiecie, to córka Helen, mojej counsellorki (mój klon)! Lewis, to jej chłopak. Poznałam też ich przyjaciół na kolacji w piątek (Helen zrobiła pyszne naleśniki z łososiem, od razu poprosiłam o przepis). Z moich innych znajomych, którzy grają w polocrosse, to Grace i Kristen z mojej klasy w szkole. W zeszłym roku dziewczyny pojechały do Stanów Zjednoczonych by reprezentować Australię!
Ruth |
Lewis i Ruth oraz ich wspólna pasja - konie |
z Grace i Kristen |
Prawie cały dzień spędziłam z Leanne, która pomagała w sklepiku.
<3 z Leanne |
Racecourse, bo tam odbywały się zawody, znajduje się na wzgórzu poza miastem, tuż nad domem Helen. W piątek to właśnie dookoła tego pola pojechałam na przejażdżkę na koniu z Markiem. W niedzielny poranek roztaczał się stamtąd piękny widok na Merriwę. Nad doliną unosiła się biała mgła.
Biała mgła nad doliną Merriwy |
Zawody młodszych graczy |
Czyż to nie jest niesamowite?! Ta dziewczynka ma z 5 lat! |
Awwww! kocham konie <3
OdpowiedzUsuńKiedy wracasz do Polski?