sobota, 23 lipca 2011

Home Home


16/7/2011

Dom Dom. Tak właśnie nazywam Polskę odkąd Domem stała się Australia. 5 lipca wsiadłam do samolotu w Sydney i wyleciałam z kraju, który tak ukochałam przez cały rok. Podróż była idealna, bez spóźnień, zgubionych bagaży, nieporozumień... Tak jakby w zamian za mój lot w tamtą stronę – jak pamiętacie, mój pierwszy samolot z Warszawy do Frankfurtu był odwołany, później było załatwianie nowego biletu, przejrzany bagaż, drugie pożegnania z rodzicami i z bratem... No cóż, taki miałam początek przygody. Teraz wszyscy mi mówią – no, już koniec przygody, wracaj do domu, do nas, powróć do rzeczywistości. Ale ja tak nie chcę! Australia wcale się dla mnie nie skończyła. Ciągle jest domem. Czekają tam na mnie przyjaciele.

Wiecie jaki mi życie zrobiło kawał? W tych ostatnich tygodniach w Merriwie wszystko wreszcie zaczęło mi się układać. Wreszcie miałam przyjaciółkę. Wreszcie zaczęłam spotykać się z ludźmi w moim wieku po szkole. Wreszcie świetnie się czułam w Merriwa Central. I tak dalej, nawet nie chcę Wam wszystkiego opowiadać.

Dotarłam do domu i wytrzymałam caaały dzień bez spania – po 28-godzinnej podróży to wcale nie taki mały wyczyn. W rezultacie wcale nie miałam jet lag‘u! A na język polski też się szybko przestawiłam. Tylko raz zagadałam do Mamy niechcący po angielsku i jeszcze czasem mi się wyrywa, wiecie „Bless you!“ albo „Yuck!!!“ itp.

Od razu w sobotę rano wyruszyliśmy w naszą rodzinną podróż do Francji – z rodzicami, bratem i dziewczyną brata. Przedtem udało mi się zobaczyć tylko moją jedną babcię i dziadka, ciocię, kuzynkę i jej nową córeczkę, wujka, inną kuzynkę i moją najlepszą przyjaciółkę. Moi znajomi chcieli się ze mną spotkać, ale mi się nie chciało już tak wychodzić w domu (w końcu nie byłam w nim przez rok!), poza tym trzeba było się pakować, no i... samotna podróż do Warszawy trochę mnie przerażała! Życie w Merriwie znacznie się różni od mojego tutaj, a to do tego pierwszego jestem ciągle przyzwyczajona.

Wydaje mi się, że tu w Europie jestem zupełnie inną osobą. Tutaj jestem Agnieszką, Agą, Gniechą i Ines. Ale wiem, że jak wrócę do Australii, znowu będę Aggie. Czasem nachodzą mnie takie smutki i tęsknota za krajem Down Under. Mam taką jedną piosenkę, której nie mogę słuchać, bo tak mi przypomina Australię, że już po jej pierwszych sekundach mam łzy w oczach.

Szkoda, że Australia jest tak daleko. Zostały mi jeszcze dwa lata liceum, ale już mogłabym zacząć myśleć o studiach. Mama mi powiedziała, że mogę pójść na uniwersytet jaki tylko chcę, w jakimkolwiek kraju. Oprócz Australii. Bo to ma być w zasięgu jej wzroku. (!!!)

Jak powiedziałam, jestem pewna, że moja przygoda z Australią jeszcze się nie skończyła, więc będę tu czasami coś pisać. Zaglądajcie. A tymczasem zapraszam Was na podróż do przeszłości – chyba nie myśleliście, że nic się nie działo od owczego festiwalu z początku czerwca!!!!!!!!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz