wtorek, 26 lipca 2011

Broken Hill


16-20/6/2011

Pomysł na pojechanie do Broken Hill pojawił się już we wrześniu zeszłego roku. Mieszka tam ojciec Yvonne (mojej host mamy) i część jego rodziny. Yvonne jechała go odwiedzić z dzieciakami w wiosenne wakacje, a ja musiałam wybierać pomiędzy 4-dniowym wyjazdem do Broken Hill (droga w jedną stronę zajmuje 10 godzin), a 8-dniowym pobytem w Newcastle. Długo się zastanawiałam i wtedy w końcu padło na Newcastle, pamiętacie, jak mieszkałam u host rodziny Paul’a z Francji. Teraz udało się nam zaplanować wyjazd do tej pierwszej miejscowości, jak już mieszkałam u McNaughts’ów.

Zerwałam się ze szkoły w czwartek i w piątek. No i w poniedziałek. Ale za to zobaczyłam najbardziej wysunięte na zachód w NSW (Nowej Południowej Walii) znaczące miasto!!!!!! Za nim jest już tylko Silverton, gdzie kręcili Mad Max’a, a później... pustynia!

Dojazd zajął nam rzeczywiście 10 godzin. Zatrzymaliśmy się chyba tylko dwa razy, może trzy. Przez 95% czasu otaczały nas pola. Widzieliśmy pola bawełny, dzikie kozy i stada dzikich... emu! O kangurach to już nawet nie wspominam, było z nimi dość niebezpiecznie gdy zaszło słońce. Za to podróż miałam produktywną – napisałam mojego speech‘a dla Rotary. A, nawet Wam nie powiedziałam! Max musiał zostać w domu z powodu pracy, więc pojechaliśmy Yvonne, Tamasyn, Bailey i ja.

Tata Yvonne mieszka na wzgórzu prawie na przedmieściach, a z jego balkonu jest widok na pustynię, a przed nią... tak zwaną Vegemite Valley. To stara, pogardliwa i rasistowska nazwa, ale pomyślałam, że będzie to dla Was ciekawe do przeczytania. Nazwa Vegemite Valley wzięła się stąd, że żyje tam duża społeczność Aborygenów. Aborygeni mają czarny kolor skóry i taki właśnie jest kolor drożdżowej pasty vegemite, przy okazji - jednego z najbardziej znanych symboli Australii. Kiedyś były tam prowizoryczne domki, namioty, ogniska... Teraz są wybudowane skromne domki, ale „tradycyjne“  mieszkania ciągle są popularne.

W Broken Hill odwiedziliśmy miejscowy oddział Royal Flying Doctors Service (niesamowita organizacja!!! bardzo inspirująca), zobaczyliśmy The Big Picture (wielki obraz krajobrazowy pustyni, zainstalowany dookoła pomieszczenia), galerię sztuki ProHarta i oczywiście raz wyskoczyliśmy na samą pustynię, The Living Desert (pięknie...!). Spędziliśmy też dużo czasu z rodziną Yvonne – nie często zdarza się jej ich odwiedzić. Właśnie z nimi umówiliśmy się na bbq (barbie, barbecue, grill) w Silverton – tam kręcili filmy Mad Max, Mad Max II i jeszcze parę innych pustynnych, outbackowych filmów. Bo to naprawdę taki typowy outback town – jedna ulica, parę buzynków i pub, wszystko zwykle zadymione chmurami czerwonego pyłu.

RFDS

jedno z dzieł ProHart'a

kangurki na pustyni :)

kupa... kangura

the Living Desert

chłodny Silverton!
to tam kręcili Mad Max'a

samochód Mad Max'a

a to takie typowo australijskie drzewo...
gum tree, czyli eukaliptus

jak się odbije na lewo od drogi z Silverton
Miasto słynie z węglowym kopalni. Prawie w samym środku miasta jest ogromna hałda, na której postawiono restaurację, muzeum oraz rzeźbę o kształcie wielkiej ławki, na którą można się wspiąć. Stamtąd rozciąga się wspaniały widok na całą okolicę. Udało się nam zobaczyć to w dzień, w noc i oglądaliśmy tam też zachód słońca. Nieźle tam wiało wieczorem, a i tak cały weekend było mroźno.
z Tamasyn i Bailey na WIELKIEJ ŁAWCE!
zachód słońca nad miastem, z ławki
mmmm :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz