poniedziałek, 22 sierpnia 2011

W australijskiej stolicy

25-27/6/2011

Mam piękne zaległości. Nie ma to jak pisać o czymś na blogu po 2 miesiącach. Gdy już znajduję się po drugiej stronie świata. Ale wiecie co? Mam wrażenie jakby australijski czas płynął inaczej. Jakby moje australijskie myśli i wspominki miały inny wymiar. Czas leci tak szybko, przecież kto by uwierzył, że od wielkiego wspaniałego Safari minęło pół roku?! Niedawno dostałam emaila od Helen i przez długi czas nie mogłam się zebrać, by odpowiedzieć. Tyle mam do opowiedzenia. Dopiero gdy zaczęłam pisać, zorientowałam się, że Helen wysłała go jeszcze przed zakończeniem wakacji! To wariactwo! Tak mnie pochłonęła szkoła, że Australia zajmuje coraz mniej myśli w mojej głowie.

Ale powracając do tematu. CANBERRA. Nie, ani Sydney, ani Melbourne nie są stolicami Australii. Chciały być, ale kłóciły się między sobą, więc zdecydowały się wybudować miasto od nowa (były tam wcześniej plemiona aborygeńskie) i tak powstała Canberra. Canberra to dosłownie „miejsce spotkania“. Zach (syn Helen, którego po prostu uwielbiam!) wyprowadził się tam w styczniu, więc nie pozostawało mi nic innego jak namówić Helen i Marka, abyśmy go odwiedzili. Poza tym wypadało zobaczyć stolicę kraju, w którym przebywałam przez rok.

Wielu ludzi ma zastrzeżenia do Canberry – że to takie sztuczne miasto, wszystko jest obmyślone, proste, geometryczne. Jednak może się spodobać osobom, które zawsze muszą mieć wszystko ułożone na biurku pięknie pod kątem prostym... takim jak ja. Czyli Canberra zrobiła na mnie dobre wrażenie :)

Widok na Canberrę. Wszystko geometrycznie ułożone w przestrzeni.

Jest tam dużo muzeów – odwiedziłam the National Museum, War Memorial oraz Canberra Museum. Chociaż powinnam była zacząć od pierwszego miejsca, do którego się udałam (najważniejszego) – siedziby parlamentu!

the National Museum
z Zach'iem jako więźniowie z czasów, gdy do Australii zsyłano przestępców z Wielkiej Brytanii :D
kangury w australijskim wojsku w Egipcie
kaplica w War Memorial
ponoć najlepiej ogląda się kaplicę i jej witraże leżąc na podłodze...
ja i Mark
widok z War Memorial na the Parliament House
tzw. Ambasada Aborygeńska
Skoro ta ziemia należy do wszystkich Australijczyków, czemu by nie zamieszkać w namiocie przed starym budynkiem parlamentu...
Parliament House jest pięknym budynkiem. Wiecie, co jest w nim najbardziej zachwycającego? Wiele elementów budynku jest zainspirowanych naturą endemiczną Australii, i tak w głównym holu kolumny przypominają drzewa eukaliptusowe, a sala sejmowa jest w zielonym kolorze tychże drzew. Na dole, tam, gdzie przechadzają się politycy, jest duża fontanna, która swoim szumem zagłusza ich rozmowy, by nie było ich słychać na innych piętrach. Warto wspomnieć, że ustrojem kraju jest monarchia konstytucyjna (Australia należy do Zjednoczonego Królestwa), a aktualną panią premier jest Julia Gillard.

sala obrad sejmu
 

Hahahahahahahahahahhahahahahahahahahahahahahahahahhahhhaha!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Właśnie przypomniało mi się coś z naszej wizyty w parlamencie. Po zwiedzaniu poszliśmy do kawiarni na jednym z wyższych pięter budynku i usiedliśmy z kawą na werandzie. Wypiliśmy kawę, pogadaliśmy i Mark z Zach’iem polecieli na mecz. Zostałam sama z Helen. Był tam taki znak, trochę mnie śmieszył, bo miałam już parę przygód z magpies... Nie uwierzycie, ale w momencie, gdy wchodziłyśmy do środka za nami szybko wleciała magpie. Kelner próbował ją wygonić, ale ptak poleciał wgłąb parlamentu. I tak oto mała Aggie z Polski wpuściła magpie do najważniejszego budynku Australii :D Gdy później opowiadałam to Leanne, miałam wielki atak śmiechu, myślałam że się uduszę!!!

godło Australii na czubku budynku Parlamentu
Wspomniałam o meczu. Bo Zach gra w rugby union. To druga odmiana rugby, inna od tej, w którą gra Jared abo Bailey (rugby league). Nie mogło nas zabraknąć na rozgrywce! Podobała mi się ta część gry, gdy zawodnicy podnoszą jednego ze swoich kolegów do góry i ten musi złapać piłkę zanim zrobi to przeciwna drużyna – coś jak nasz aut, ale w ciekawszej wersji (dopiero w Australii zorientowałam się, jak bardzo adekwatne jest słowo „aut“ <- „out“ haha). Rugby union ponoć nie jest, ale wydaje się bardziej brutalne od rugby league. Tam wystarczy powalić przeciwnika na ziemię, a tu też trzeba walczyć o piłkę... I teraz pytanie, od kiedy piłka nożna jest taka męska? Rugby to dopiero sport dla prawdziwych facetów!

mecz rugby union
Spędziłam w Canberze wspaniały czas. Oprócz zwiedzania, poznałam także wielu ciekawych ludzi, m.in. wykładowcę z ANU (Australian National University) - przyjaciela Helen, oraz studenta, kolegę Zach’a, dorabiającego sobie w zoo, który jest zafascynowany swoją pracą i środowiskiem. Podczas pobytu w australijskiej stolicy szukałam tam śladów Polski. Znalazłam kilka – ambasadę polską, naszą narodową flagę w centrum miasta oraz mundur żołnierza polskiego z czasów II WŚ w War Memorial.
Ambasada Polski w Australii

Wielkie DZIĘKUJĘ dla Zach’a, która zaprosił nas do swojego domu! <3


Zach, Helen, ja i Mark <3
Ostatnia przygoda w Canberze... Złapaliśmy gumę! Na termometrze ok. 0 stopni C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz