czwartek, 13 lutego 2014

AGGIE UPDATE

Jak tylko zaczęłam ferie zimowe wpadł mi do głowy pewien pomysł. A może napisać nową notkę na blogu? Może jeszcze ktoś tu wchodzi? Może kogoś interesuje jak potoczyły się moje dalsze losy? Czy wróciłam do Australii?
Zapewniam Was, że jak tylko postawię stopę na lądzie Down Under dam Wam o tym znać. Na razie nie miałam takiej szansy. Ale działo się, działo.
Gdybym miała opisać w skrócie co aktualnie robię brzmiałoby to mniej więcej tak: studiuję medycynę na 1.roku na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, nadal mieszkam w domu z rodzicami (okresowo u brata w Warszawie). Nawiązując do poprzedniej notki, z lipca 2012 roku: to z miłością już nieaktualne, okazało się, że o wiele lepiej dogadujemy się jako przyjaciele ;) ; od czasu tamtej notki odwiedziły mnie dwie pary Australijczyków (jedna z nich to Helen i Mark! Helen – to moja counsellorka, a Mark – jej mąż, uczył mnie jeździć konno pod koniec mojego pobytu w Merriwie), Francuz (Paul!:)) i Sara ze Szwajcarii (poznałyśmy się na Capricorn Ramble – safari dookoła Australii); od tamtej pory co roku chodzę na pielgrzymki do Częstochowy, od 2 lat z młodzieżową grupą – 15 zieloną, w tym roku również się wybieram – wystarczy pójść raz i już ma się zarezerwowany każdy sierpień...
A skąd studia medyczne? Nie jestem z tych, co to od dziecka marzyły o byciu lekarzem. Wręcz kategorycznie odrzucałam taką karierę, mimo że moja mama jest pediatrą. Różne pomysły chodziły mi po głowie, zmieniając się średnio co dwa miesiące. I pisząc „różne“ mam na myśli naprawdę RÓŻNE – od bycia nauczycielką biologii w języku angielskim, przez bycie tłumaczką, pisarką podróżniczą, czy nawet pracownikiem zoo (a co! przydałaby się rewolucja w polskich zoo, bardzo mi się podobała forma organizacji parków zoologicznych w Australii ;)). Owszem, już przed wymianą byłam w klasie o profilu biologiczno-chemicznym, chociaż to głównie zasługa wspaniałego nauczyciela biologii, na którego trafiłam w gimnazjum i który kontynuował mój rozwój w tej dziedzinie również w liceum:) Wróciłam do 2.klasy po wymianie i z braku pomysłu wybrałam biologię i chemię jako fakultety (w naszej szkole uczeń sam wybierał które przedmioty będzie rozszerzał), tak jak większość klasy. Minął pierwszy semestr, a ja już pisałam podanie do pani dyrektor o zmianę fakultetu z chemii na j.polski (o biologii nie było dyskusji, tej bym nie zdradziła:)) – wszyscy stukali się w głowy... A ja miałam w swojej pustkę, wiedziałam tylko, że chemii na poziomie rozszerzonym nie dam rady zdać i w ogóle nie chcę mieć z nią nic do czynienia. Tak więc chodziłam razem z humanami na fakultet, pisałam wypracowania i próbowałam swoich sił w interpretacjach wierszy Kamieńskiej, Szymborskiej, utworów Kaczmarskiego, sztuki Różewicza itd. Myślałam o studiach zagranicą. I tu przyszła refleksja... Każdy kierunek związany z biologią, wymagał chemii. Wtedy to już kompletnie nie wiedziałam co się dzieje na lekcjach w sali chemicznej, a to, czego nauczyłam się w 1.klasie, zupełnie już wywietrzało mi z głowy. Nie pamiętam dokładnie procesu myślowego, który przechodziłam... Ale we wrześniu maturalnej klasy już niosłam nowe podanie do pani dyrektor. „Wariatka“, tak pewnie o mnie myślała. „Zwracam się z uprzejmą prośbą o przeniesienie na fakultet z chemii (...)“. Nauczycielka chemii chyba zawsze pokładała we mnie jakąś nadzieje, chociaż i tak postawiła ultimatum – muszę sama nadrobić to, co mnie ominęło i w październiku napisać maturę na 60%. Napisałam na 57... Ale mnie przygarnęła. Zaczęłam też chodzić na kursy maturalne z chemii. O biologię się nie martwiłam. Za to z chemii jeszcze tuż przed maturami nie liczyłam na więcej niż 75% (to już szczyt marzeń). Jednocześnie chodziłam co piątek na indywidualne zajęcia przygotowujące do rozszerzonej matury z j.polskiego (TAK, rozszerzonej!) do cudownej i bardzo mądrej pani, która, co tu dużo mówić, otworzyła mi oczy na świat:) Ten polski ciągnęłam tak dla siebie (i trochę dla Taty – z wykształcenia polonisty), bo wiedziałam, że mam jeszcze trochę siły i w tym maturalnym roku chcę wszystko zrobić na maksa. Albo lepiej.
Długo by jeszcze opowiadać. Jakieś 2 miesiące przed maturą zaczęłam się zastanawiać: „A może by tak spróbować dostać się na medycynę...?“. Cała klasa tam gnała, a ja jedyna z uporem powtarzałam „wszystko tylko nie medycyna, droga wolna, nie będę zajmować Wam tam miejsca, w ogóle mnie nie interesuje ten kierunek“, kryłam się z tym do wyników egzaminu. To znaczy wszyscy wiedzieli, tylko nie moja klasa ;) Głupio mi było mówić, bo byłam tą dziwną, co to oprócz biologii i chemii chce zdawać też rozszerzony polski. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jakie było moje zdziwienie 30 czerwca, kiedy odebrałam w sekretariacie wyniki mojej matury. Równiutko po 88% i z biologii i chemii. A ten rozszerzony polski... 98%! Rozszerzony angielski, wiadomo, 100% hahaha:) No i z ustnych dwa razy max. A się pochwalę, a co:) Kolega zerknął mi przez ramię i powiedział: „No, Agnieszka, to chyba medycyna“, ale przecież z wynikami po 88% to wcale nie takie pewne. A, jeszcze matma. Byliśmy pierwszym rocznikiem, który zamiast podstawowej fizyki mógł składać na kierunek lekarski na WUMie z podstawową matmą. Muszę przyznać, że trochę mi podciągnęła punkty ;) Dostałam się w pierwszej liście, chociaż byłam równiutko na dolnym progu punktowym.
I tak od października siedzę i wkuwam anatomię i histologię. Nie mam życia. Teraz, w ferie, pierwszy raz mogłam naprawdę odpocząć i przestać myśleć o nauce. Studia mi się bardzo podobają i wiem, że nie mogłam wybrać lepiej. Duży wpływ na taki do nich stosunek mają też osoby, które mnie otaczają. Naprawdę trafiłam na świetnych ludzi, aż przyjemnie wstawać rano („rano“; to nie szkoła!) z myślą, że niebawem się ich zobaczy:D Parę dni temu wróciliśmy z nart we Włoszech, pojechało 8 osób z mojej grupy. Mieszkaliśmy w tak ciasnych klitkach, że dziwnie by było gdybyśmy się nie zgrali. Taka rodzinka się z nas zrobiła:)
WUM w Alpach:)
Za 4 dni początek 2.semestru. Czy nadszedł czas aby usiąść na podłodze i otoczyć się podręcznikami, słownikami i atlasami z anatomii (na biurku się nie mieszczą)...?


Do napisania:) xx

2 komentarze:

  1. Ile czasu wcześniej trzeba się zgłosić aby pojechać na wymianę z rotary? I ile mniej więcej ona kosztuje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepiej na rok przed, najpóźniej na jesieni (wyjeżdża się pod koniec lipca). Koszt zależy od miejsca. Płacisz za przelot samolotem w obie strony, za ubezpieczenie i ewentualnie za wycieczki i zakupy na miejscu. Dodatkowo wpłacasz pieniądze do swojego klubu Rotary w Polsce, a w zamian na miejscu dostajesz kieszonkowe od klubu goszczącego (wychodzi mniej więcej na zero). Host rodzina zapewnia noclegi i wyżywienie. Powodzenia:)

      Usuń